W Brukseli w niedzielę wieczorem przez kilka godzin trwała operacja policji. Zablokowano kilka ulic, na których rozmieszczono siły bezpieczeństwa: antyterrorystów i wojsko. Policja prosiła mieszkańców, by pozostali w domach i odsunęli się od okien. Przed północą poinformowano o zatrzymaniu kilku podejrzanych osób.
Belgijska policja zatrzymała prawdopodobnie cztery osoby. Jedna z nich z nich miała na sobie pas z materiałami wybuchowymi - takie informacje podał "The New York Times".
Belgijska prokuratura zapowiedziała, że w nocy, już po zakończeniu akcji, o jej przebiegu poinformuje na konferencji prasowej.
Jeden ze świadków zamieszania w centrum Brukseli powiedział wcześniej telewizji RTL, że był w restauracji i policjanci poprosiła jego oraz innych gości, by skończyli jeść i pozostali w środku.
Dziennikarz ekipy telewizyjnej RTL relacjonował z kolei, że żołnierze wyciągnęli broń, ale nie było żadnych strzałów.
W niedzielę władze ogłosiły, że na razie w Brukseli zostanie utrzymany najwyższy, czwarty poziom zagrożenia terrorystycznego, który wprowadzono w sobotę. W pozostałych miastach w kraju obowiązuje trzeci poziom alertu.
Po analizie sytuacji dokonanej w ciągu dnia podjęliśmy decyzję "o ograniczeniu wydarzeń z udziałem wielu ludzi" oraz o tym, by nie otwierać metra - powiedział premier Belgii. Jak dodał, w poniedziałek w Brukseli "szkoły będą zamknięte", czego powodem jest "wyjątkowa sytuacja".
Robimy wszystko, co w naszej mocy, by wrócić do normalności, ale musimy wypełniać nasze obowiązki - podkreślił.
Wciąż obawiamy się, że w Brukseli może dojść do zamachów przypominających te z Paryża, z udziałem wielu osób, z ofensywami w kilku miejscach - wyjaśnił premier, mówiąc o "poważnym i bezpośrednim" ryzyku skoordynowanych ataków w stolicy kraju.
Władze podejrzewają, że ataki te mogłyby być wymierzone w "zatłoczone miejsca", np. centra handlowe, sklepy i transport publiczny.
Żołnierze strzegą niektórych dzielnic zamieszkanej przez 1,2 mln ludzi Brukseli, gdzie mają siedziby instytucje UE i NATO.
(j.)