Prezydent USA Barack Obama mocno krytykuje republikańskiego kandydata do Białego Domu Donalda Trumpa. Politykowi nie spodobały się komplementy miliarderem pod adresem Władimira Putina i podważanie wiarygodności wyborów w USA.
Obama polemizował z Trumpem i innymi zwolennikami zwiększenia współpracy z Rosją mimo jej agresji na Ukrainie i militarnego wspierania rządu Baszara el-Asada w Syrii. Przypomniał, że stosunki USA z Rosją pogorszyły się w ostatnim okresie nie z winy Waszyngtonu.
Wszelkie sugestie, że próbujemy naruszać rzekomo prawomocne interesy Rosji, są po prostu niesłuszne. (...) Rosja jest wielkim i ważnym krajem, ma armię drugą pod względem wielkości po naszej i powinna przyczyniać się do rozwiązywania problemów, a nie sama być problemem. Tymczasem jej zachowanie podważa reguły i normy międzynarodowe - powiedział.
W tej sytuacji - argumentował - komplementy Trumpa pod adresem Putina są nie na miejscu.
Takie wypowiedzi Donalda Trumpa nie mają precedensu w polityce amerykańskiej i nie zgadzają się nawet z poglądami polityków republikańskich, w tym tych, którzy poparli jego kandydaturę na prezydenta - powiedział Obama.
W odróżnieniu od Trumpa republikański kandydat na wiceprezydenta Mike Pence wielokrotnie krytykował Rosję za agresywną politykę i Putina za autorytarne metody rządzenia.
Na konferencji z Renzim Obama potępił także Trumpa za jego liczne twierdzenia, że zbliżające się wybory prezydenckie będą "ustawione".
W Ameryce kto przegrywa wybory, gratuluje zwycięzcy. Demokracja działa poprzez zgodę, a nie siłę. Nie widziałem dotąd, aby jakkolwiek kandydat na prezydenta dyskredytował wybory, zanim jeszcze doszło do głosowania - powiedział.
Przypomniał, że według ekspertów przypadki fałszerstw wyborczych w USA były dotychczas bardzo nieliczne, i określił wypowiedzi Trumpa jako "nieodpowiedzialne".
Kiedykolwiek coś idzie nie po jego myśli, on obwinia innych. Powinien przestać marudzić - oświadczył.
Obama często krytykuje ostatnio Trumpa. Tak silne zaangażowanie urzędującego prezydenta w kampanię wyborczą nie ma precedensu w najnowszej historii USA. Premier Renzi, z którym Obama spotkał się we wtorek w Białym Domu, należy do najbliższych ideologicznych sojuszników amerykańskiego prezydenta w Europie - popiera aktywną interwencję państwa w gospodarce, układy wolnego handlu i granice otwarte dla imigracji. Na konferencji z Obamą potwierdził swój sprzeciw wobec prawicowego populizmu, reprezentowanego przez Trumpa, a w Europie przez nacjonalistyczne partie dążące do ograniczenia imigracji i zahamowania procesu integracji Unii Europejskiej.
Imieniem przyszłości powinna być edukacja, zamiast nietolerancji, zaufanie, a nie nienawiść, mosty, a nie mury (na granicach - PAP). W czasach lęku musimy naleźć rozwiązania z odwagą nadziei, nie tylko w Stanach Zjednoczonych - powiedział Renzi na konferencji.
"Odwaga nadziei" była aluzją do autobiografii Obamy pod takim tytułem. Włoski premier przyznawał, że jego lewicowy program inspirował się postacią i działalnością amerykańskiego prezydenta. W kwietniu Renzi wyraził poparcie dla Hillary Clinton w wyborach w USA. Za kadencji Renziego, który kieruje włoskim rządem od lutego 2014 roku, więzi jego kraju z USA umocniły się. Włochy uczestniczą w koalicji przeciwko Państwu Islamskiemu, a ostatnio ogłosiły swój udział w międzynarodowych siłach NATO, które na zasadzie rotacyjnej będą rozmieszczane w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, na wschodniej flance sojuszu. 140 włoskich żołnierzy zasili kontyngent NATO na Łotwie.
Na spotkaniu w Waszyngtonie we wtorek Obama i Renzi potwierdzili wolę kontynuacji sankcji nałożonych na Rosję wobec niewywiązywania się jej z warunków porozumienia z Mińska.
(az)