Amerykanie wciąż nie zdecydowali, czy pozwolą Ukraińcom na atakowanie zachodnią bronią dalekiego zasięgu głębi rosyjskiego terytorium. Zwolennikiem takiego rozwiązania nie jest raczej amerykańskie środowisko wywiadowcze, które obawia się, że w przypadku zgody Waszyngtonu, Rosja odpowie USA i ich sojusznikom zwiększoną siłą.

Trwają rozmowy dotyczące pozwolenia Ukrainie na ataki dalekiego zasięgu przy pomocy zachodniej broni. Nie ma wątpliwości, że uderzenia w głębi Rosji, z dala od linii frontu, mogą zmienić dynamikę wojny. Eksperci sugerują, że stworzenie przez Ukrainę takiego zagrożenia zmusiłoby Moskwę do całkowitej zmiany logistycznego systemu dostarczania sprzętu na front.

Analitycy zwracają jednak uwagę na potencjalne ryzyko i niepewne korzyści tak ważnej decyzji. Zaznaczają, że Siły Zbrojne Ukrainy posiadają ograniczoną liczbę takich pocisków. Nie jest jasne, czy zachodni sojusznicy przekażą Kijowowi więcej rakiet tego typu, a jeśli tak, to jak duża będzie to liczba.

Nie wiadomo, co w tej sprawie postanowi prezydent USA Joe Biden, który w czwartek spotkał się w Białym Domu z Wołodymyrem Zełenskim. Prezydent Ukrainy od miesięcy prosi sojuszników Kijowa o pozwolenie Ukrainie na wystrzeliwanie zachodnich rakiet, w tym amerykańskich pocisków dalekiego zasięgu ATACMS i brytyjskich Storm Shadow, głęboko w terytorium Rosji, co miałoby przenieść wojnę na terytorium Rosji.

"New York Times" podkreśla, że Kreml często stosuje groźby, by odstraszyć Zachód od dostarczenia Ukrainie bardziej zaawansowanego uzbrojenia. Krytycy Joe Bidena i jego sojuszników oceniają, że są oni zbyt łatwo zastraszani putinowską retoryką. Zwolennicy zaznaczają natomiast, że dzięki temu podejściu udało się uniknąć agresywnej rosyjskiej odpowiedzi.

"W opinii amerykańskiego wywiadu Rosja mogłaby odpowiedzieć na pozwolenie na użycie pocisków dalekiego zasięgu wzmocnieniem działań sabotażowych i podpaleń w Europie, a nawet atakami śmiercionośnymi na amerykańskie i europejskie bazy wojskowe" - pisze "NYT".

Przedstawiciele strony amerykańskiej podkreślają, że rosyjski wywiad wojskowy GRU odpowiada za większość aktów sabotażu, do których doszło w ostatnim czasie w Europie. W artykule nowojorskiej gazety czytamy, że w ocenie Amerykanów Władimir Putin w reakcji na potencjalną zgodę na użycie przez Ukrainę uzbrojenia może zdecydować się na rozszerzenie kampanii sabotażowej, a nie na otwarte ataki na obiekty amerykańskie i europejskie bazy, by ograniczyć ryzyko większego konfliktu.

Nie ma wspólnej wizji dotyczącej dalszych działań

Co ciekawe, podczas wczorajszego spotkania w Białym Domu obaj politycy omówili również przygotowany przez Wołodymyra Zełenskiego "plan zwycięstwa". Przywódcy dyskutowali na temat szczegółów, koordynacji stanowisk i tego, jak dodatkowo wzmocnić ukraińskie plany.

Wysocy rangą urzędnicy z USA i UE - zaznajomieni z zarysem planu - twierdzą jednak, że wspomniany plan nie zawiera jasnej wizji drogi do ukraińskiego zwycięstwa, zwłaszcza biorąc pod uwagę powolne, ale stałe sukcesy sił rosyjskich na froncie. Nie jestem pod wrażeniem. Nie ma tam wielu nowych rzeczy - powiedział jeden z wysokich rangą urzędników, cytowany przez "Wall Street Journal".

"USA i Ukraina miały nadzieję na jedność odnośnie dalszych działań, ale teraz w kluczowym momencie wojny nie mają wspólnej wizji. Te różnice zdań między Kijowem i Waszyngtonem zbiegają się w czasie ze sporami między USA a ich sojusznikami o zdjęcie ograniczeń w stosowaniu przez Ukrainę pocisków dalekiego zasięgu na terytorium Rosji" - pisze "WSJ".

Rdzeniem planu jest zgoda Waszyngtonu na używanie broni w sposób, który Kijów uzna za stosowny - powiedział prezydent Finlandii Alexander Stubb w wywiadzie dla "WSJ". Bez tego - jego zdaniem - propozycje Kijowa będą miały "mniejsze znaczenie", gdyż Ukraina będzie miała trudności z odpieraniem ciągłych rosyjskich ataków.

Waszyngton od wielu miesięcy odmawia spełnienia tej prośby Kijowa mimo apeli ze strony władz brytyjskich i przywódców krajów unijnych, którzy uważają, ze po 2,5 roku wojny Ukraina zdobyła prawo do walki z siłami rosyjskimi bez żadnych przeszkód. "WSJ" pisze, że niektórzy przywódcy byli wyraźnie sfrustrowani z tego powodu podczas Zgromadzenia Ogólnego ONZ w tym tygodniu, ale kanclerz Niemiec Olaf Scholz stanął po stronie prezydenta USA.