Za nami rok od wybuchu największego po II wojnie światowej konfliktu zbrojnego w Europie. Rynki finansowe przez 12 miesięcy przeszły długą drogę, by znaleźć się blisko punktu wyjścia. Z punktu widzenia globalnych inwestorów wojna straciła na znaczeniu - pisze "Puls Biznesu".
"24 lutego upadł stary porządek w Europie. Mimo że na rynkach finansowych mało kto wierzył w taki scenariusz, to Rosja zbrojnie najechała Ukrainę przypominając nam, czym jest regularna wojna. Uczestnicy rynków początkowo reagowali gwałtownie, w myśl zasady: najpierw strzelaj, potem pytaj" - pisze gazeta.
Jak czytamy, najgwałtowniej zareagowały rynki paliwowe. "Cena ropy Brent w ciągu pierwszych kilku dni wojny podskoczyła z ok. 90 USD do 133 USD za baryłkę, osiągając wartości niewidziane od 2008 r. Ta zwyżka odzwierciedlała obawy rynku, że Zachód może nałożyć całkowite embargo na rosyjską ropę" - przypomina "Puls Biznesu".
"Naftowy kryzys ustał w lipcu, gdy kurs ropy Brent spadł poniżej stu dolarów za baryłkę. Od grudnia surowiec ten kosztuje ok. 80 USD/bbl" - wskazuje gazeta, zauważając, że również ceny przetworzonych paliw poszły w dół.
Gazeta zauważa, że nie doszło również do kryzysu na rynkach żywności. "Po wybuchu konfliktu nad Dnieprem giełdowe notowania pszenicy poszły w górę o przeszło 70 proc. Mocno podrożały też oleje roślinne, których istotnym dostawą była Ukraina. Jednakże podobnie jak w przypadku paliw sytuacja została opanowana jeszcze w lecie. Podpisane pod egidą Turcji porozumienie o odblokowaniu czarnomorskich portów sprawiło, że ukraińskie zboża mogły trafić do odbiorców na Bliskim Wschodzie i Afryce Północnej" - przypomina "PB".
"Przecena surowców rolnych jak dotąd nie przełożyła się na spadek cen żywności w europejskich sklepach. Według danych Eurostatu ceny żywności w krajach Unii Europejskiej w styczniu były średnio o 18,2 proc. wyższe niż przed rokiem. Przy czym na Węgrzech artykuły spożywcze były niemal o 50 proc. droższe niż rok temu, na Litwie o 33,5 proc., a w Polsce o 21,2 proc." - wskazuje jednocześnie gazeta.
Również na rynkach niektórych metali, których ważnym dostawcą jest Rosja, nie doszło go gwałtownych skoków cen, gdyż nie zostały one objęte embargiem. "Przed wojną z Rosji pochodziło ok. 40 proc. światowego wydobycia palladu, około 17 proc. globalnych dostaw niklu oraz po kilka procent aluminium, miedzi i rudy żelaza. Wszystkie te surowce nie zostały jednak objęte embargiem" - pisze "Puls Biznesu"
"Przez ostatni rok notowania palladu poszły w dół aż o 35 proc. i to mimo początkowego silnego wzrostu. Po ogromnych perturbacjach na londyńskim rynku niklu metal ten jest obecnie tylko o 8,7 proc. droższy niż przed rokiem. Miedź potaniała o 7,7 proc., a aluminium zostało przecenione aż o 25 proc." - wskazano.
"Puls Biznesu" przypomina również, że na początku wojny doszło do gwałtownego osłabienia wartości złotego. "Na szczęście początkowa panika szybko minęła, a Rada Polityki Pieniężnej zdecydowała się na 100-punktową podwyżkę stóp procentowych. To wszystko uchroniło nas przed trwałym przekroczeniem bariery 5 zł za jedno euro. Niestety, złoty jak dotąd nie powrócił do przedwojennej formy. Od ponad roku kurs euro w zasadzie nie schodzi poniżej 4,60 zł i utrzymuje się w rysowanym od marca 2020 r. trendzie wzrostowym" - czytamy. Jak dodano, przed 2022 rokiem złoty był tak słaby tylko w 2009 i 2004 roku.
Gazeta ocenia, że "z punktu widzenia światowych inwestorów wojna toczona na terytorium Ukrainy już dawno straciła na znaczeniu". "Globalne szoki obserwowane głównie na rynkach surowcowych wygasły kilka miesięcy temu. Konflikt rosyjsko-ukraiński stał się kwestią lokalną" - czytamy.