W Wielki Piątek katolicy wspominają mękę i śmierć Jezusa Chrystusa na krzyżu. Z roku na rok coraz większą popularnością cieszą się Ekstremalne Drogi Krzyżowe. Łączą one przeżycia duchowe z fizycznym wyzwaniem. Odbywają się w nocy, a ich trasy liczą po kilkadziesiąt kilometrów.
Ok. 400 wzięło udział w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej z Jastrzębiej Góry do Helu (Pomorskie). Trasa liczyła ok. 49 kilometrów, głównie po piasku, wzdłuż brzegu morza.
Naszą drogę krzyżową wyróżnia to, że jest w Polsce najdalej wysuniętą na północ oraz to, że większość trasy prowadzi po piasku. Jest też stosunkowo łatwa topograficznie tzn. dopóki morze mamy z lewej strony, to wiemy, że idziemy w dobrym kierunku - powiedział PAP lider EDK na trasie Jastrzębia Góra-Hel, Jakub Terakowski. To jest o tyle ważne, że na niektórych Ekstremalnych Drogach Krzyżowych ich uczestnicy trochę narzekali, że rozterki natury orientacyjnej utrudniały im skupienie i nie bardzo mogli myśleć o modlitwie, bo się zastanawiali, którędy mają iść - dodał. Ideą Ekstremalnej Drogi Krzyżowej jest to, aby przynajmniej w symboliczny sposób doświadczyć męki Chrystusa. W tym, że idziemy nocą długi dystans, że chce nam się spać, że nogi bolą, jest zimno i mokro, że czasem gubimy drogę jest jakaś namiastka cierpienia, którego on doświadczył - tłumaczył.
Podczas drogi obowiązuje reguła milczenia. Każdy będzie zaopatrzony w opis trasy oraz rozważania do poszczególnych stacji krzyżowych. Nie idziemy zwartą grupą. To nie jest wycieczka szkolna, gdzie czekamy na wszystkich. Każdy idzie na własną rękę, indywidualnie. To nie jest pielgrzymka, którą prowadzi ksiądz i jest kabelek, którego można się chwycić - tak nabożeństwo opisywał Jakub Terakowski. Jedni pójdą szybciej, inni wolniej. W zeszłym roku przeciętny czas przejścia wyniósł 12 godzin. Większość zameldowała się w Helu ok. godz. 7.00 rano - dodał.
26-letni Jacek Pietrzak w 2015 roku przez 10 godzin przeszedł trasę z małopolskiego Gdowa do swojej rodzinnej Limanowej. Kiedy wracasz po takiej drodze krzyżowej, widzisz efekty. Masz wszystko uporządkowane w głowie; w swoim sumieniu - przyznaje w rozmowie z reporterem RMF FM. Pierwszą drogę krzyżową pokonał samotnie. Zatrzymywał się w wybranych miejscach na rozważania stacji.
Jednym z warunków ukończenia trasy jest pokonanie jej w milczeniu. Po co ta zasada? Po to żebyśmy mogli zacząć rozmawiać sami ze sobą. Na co dzień nie mamy tego przywileju - tłumaczy. Po paru godzinach, kiedy schodzi z nas ta codzienność, te wszystkie problemy, dopiero zaczynamy dostrzegać to, co ważne i układać priorytety w swoim życiu - mówi 26-latek. Jak podkreśla, po drodze trzeba stawić czoła różnego rodzaju wyzwaniom. Raz zaskoczyła mnie pogoda. Dała mi szansę wyjść z mojej strefy komfortu i odpowiedzieć na pytanie: idę dalej czy zawracam? To była potężna mgła na szycie góry. Gdyby nie kompas, nie wiedziałbym gdzie iść. To był kluczowy moment próby. Tak jak w treningu: walczę dalej czy się poddaje - wspomina Jacek. Co jest na końcu? Nic, poza ogromną satysfakcją i głębokimi przemyśleniami.
Nie było łatwo, szczególnie że to jest noc. 46 kilometrów jeszcze nie jest takie straszne, ale nie spać w ogóle jest ciężko... Najważniejsze, że jestem u celu - mówiła naszemu reporterowi jedna z uczestniczek Ekstremalnej Drogi Krzyżowej zorganizowanej kilka na Lubelszczyźnie. Wyglądało to przepięknie, jak sznurek ludzi z latarkami w nocy szedł gdzieś za mną i przede mną. Czegoś takiego mnie widziałem - przyznał inny uczestnik. Pytani o to, co dał im nocny marsz, odpowiadali zgodnie: Umocnienie, sprawdzenie siebie, wewnętrzne przeżycie... Trzeba pokonać własny ból, trochę charakter. Dla siebie można dużo zyskać przechodząc tę drogę.
Przeczytaj rozważania przygotowane na tegoroczną edycję EDK.
(mn)