Stany Zjednoczone rozpoczynają polowanie na Romana Polańskiego - takie nieoficjalne głosy płyną z prokuratury w Los Angeles. Wczoraj szwajcarskie władze zdecydowały, że nie wydadzą reżysera Amerykanom, którzy oskarżają go o gwałt na trzynastolatce przed ponad 30 laty. Mimo to amerykańscy prokuratorzy nie dają za wygraną.
Stany Zjednoczone zamierzają zasypać nakazami aresztowania te kraje europejskie, w których może pojawić się Polański. W ten sposób amerykański wymiar sprawiedliwości skutecznie utrudni reżyserowi życie. Polański będzie musiał unikać każdego państwa, które ma podpisaną umowę ekstradycyjną z USA.
Zapowiedzi takich działań popierają zwykli Amerykanie. Wielu ludzi, komentując na forach internetowych poniedziałkową decyzję Szwajcarów, pisze, że w Europie przestępca chroniony jest tylko dlatego, że jest znany. "Washington Post" zarzuca władzom w Bernie, że w sprawie reżysera użyto kwestii technicznych jako "wygodnej wymówki" pod wpływem fali protestów ze strony "europejskich polityków i intelektualistów współczujących Polańskiemu". Współczucie w Europie wzięło górę nad zdrowym rozsądkiem - pisze z kolei publicysta "Los Angeles Times".
Atmosfera wokół sprawy Polańskiego jest za Oceanem naprawdę bardzo gorąca. Pojawia się wręcz pytanie, czy ewentualny proces w USA byłby w tej chwili sprawiedliwy.
Ze ścigania Polańskiego nie rezygnuje również Interpol. Reżyser wciąż jest objęty tzw. czerwoną notą, czyli międzynarodowym nakazem poszukiwania w celu aresztowania i ekstradycji. Jak wyjaśnił rzecznik Interpolu, to w gestii Stanów Zjednoczonych leży wycofanie czerwonej noty. Na razie jednak takie polecenie nie wpłynęło.
Interpol rozsyła tzw. czerwone noty lub czerwone listy gończe do 188 państw członkowskich z żądaniem aresztowania i ekstradycji podejrzanych.