"Pomaganie drugiemu człowiekowi w górach - na miarę naszych możliwości - było, jest i powinno pozostać zwyczajną rzeczą. Przyjmuję te nagrody z pokorą. Mam nadzieję, że również za wspinanie w przyszłości jakieś uda mi się zebrać" - mówi Adam Bielecki dla RMF FM po odebraniu francuskiej Legii Honorowej za ubiegłoroczną akcję ratunkową na Nanga Parbat. Podczas specjalnej ceremonii na 24. Festiwalu Górskim imienia Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju ambasador Francji Pierre Levy odznaczył także Denisa Urubko i Jarosława Botora. Bielecki wraca teraz do formy po kontuzji pięty. "Na horyzoncie mam kilka celów sportowych, które chciałbym zrealizować. Chciałbym poprowadzić nową drogę na ośmiotysięczniku w małym zespole, w stylu alpejskim i myślę wciąż o tym zimowym K2" - zaznacza w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem.
Michał Rodak: Tym razem odebraliście francuską Legię Honorową za uratowanie Elisabeth Revol. Minęło już ponad 1,5 roku i trafiło do Was bardzo dużo nagród i odznaczeń. Ciągle dają satysfakcję czy też jesteś już nimi trochę zmęczony?
Adam Bielecki: Rzeczywiście, trudno już to zliczyć. Chyba będę musiał w mieszkaniu wygospodarować specjalną półkę na wszystkie nagrody związane z akcją ratunkową na Nanga Parbat. Oczywiście takie wyróżnienia cieszą. Mam pełną świadomość wagi wyróżnienia, jakim jest otrzymanie Legii Honorowej. Zdaję sobie sprawę jak prestiżowa jest to nagroda, ale tak jak w przypadku tych innych odznaczeń - mam takie poczucie, że z jednej strony super, rozumiem ideę promowania takich postaw, by pomagać drugiemu człowiekowi. Z drugiej strony - ja i moi koledzy, którzy brali udział w tej akcji ratunkowej, wychodzimy z takiego założenia, że pomaganie drugiemu człowiekowi w górach na miarę naszych możliwości było, jest i powinno pozostać zwyczajną rzeczą. Może nie powinniśmy nagradzać takich zwyczajnych rzeczy. Przyjmuję te nagrody z pokorą. Mam nadzieję, że również za wspinanie w przyszłości jakieś uda mi się zebrać.
Z tego, co wiem, uroczystość wręczenia wam Legii Honorowej przez ambasadora Francji właśnie z twojej inicjatywy odbyła się na festiwalu w Lądku-Zdroju. Jak do tego doszło?
Tak, rzeczywiście ten pierwotny termin, kiedy Legia Honorowa miała być nam wręczana, wyjątkowo mi nie pasował. Byliśmy w kontakcie z ambasadą. Szukaliśmy nowego terminu i pojawił się taki pomysł, żeby może wręczyć tę nagrodę "na naszym terenie", bo nie da się ukryć, że zdecydowanie swobodniej czuję się w środowisku ludzi gór niż na salonach ambasady. Z jednej strony Złoty Czekan dla Krzyśka Wielickiego, z drugiej strony - ta Legia Honorowa dla nas. Myślę, że dla kibiców czy dla samych wspinaczy to takie trochę święto polskiego himalaizmu.
Latem razem z Jackiem Matuszkiem wspinaliście się w Dolomitach. Wszystko zakończyło się dla ciebie pechowo, bo nieprzyjemną kontuzją. Jak to jednak bywa - do nieszczęśliwego wypadku doszło nie podczas wspinania, ale w dniu na odpoczynek...
Tak, nie umiem usiedzieć na tyłku i chciałem odpoczywać aktywnie, więc stwierdziłem, że pójdę sobie pobiegać. Nie mogłem też biegać na normalnym szlaku, tylko musiałem biegać w terenie trochę trudniejszym. Chwila nieuwagi, zmęczone mięśnie, dekoncentracja, źle wylądowałem na prawą nogę, straciłem kontrolę, spadłem i moja pięta przegrała starcie ze skałą, co skończyło się jej połamaniem. No cóż, to jest też chyba taki los sportowca. Te kontuzje się pojawiają. Miałem taki krótki okres załamania, jak to po urazie, ale szybko z tego wyszedłem. Cieszę się tym, że mam trochę więcej czasu dla rodziny. Wydaje mi się, że taka przymusowa pauza w życiu też mi się przyda, a poza tym górę mam cały czas sprawną, więc założenie jest takie, że wracam silniejszy.
Treningi trwają. Jak przebiega ta rehabilitacja i powrót do formy?
Tak naprawdę mam poczucie, że trenuję chyba więcej niż przed wypadkiem. Te treningi rozpocząłem już kilka dni po urazie. Pracuje ze mną cały sztab specjalistów. Stosuję cały szereg takich nowoczesnych rozwiązań fizjoterapeutycznych, chodzę na bieżnie antygrawitacyjne i trenuję w komorze hiperbarycznej. Jednym słowem robię wszystko, żeby wrócić do pełni sprawności. Mam takie poczucie, że jest to tylko i wyłącznie kwestia czasu i mojej ciężkiej pracy. Do tej pracy jako sportowiec jestem przyzwyczajony. Myślę, że jest to kwestia kilku tygodni, kiedy wrócę do gry.
Impreza w Lądku-Zdroju to zawsze takie podsumowanie ostatniego roku. Rozmawialiśmy tu dokładnie 12 miesięcy temu. Jaki to był rok dla ciebie?
Jaki to był rok dla mnie? To był dobry rok. Co ja za wyprawy w tym roku zrobiłem? Muszę się zastanowić... Byłem na wyprawie na Langtang Lirung (7227 m; szczyt w Himalajach - przyp. red.). Ona z perspektywy realizacji celów sportowych nie była udana, bo przecież celem było zrobienie nowej drogi na północno-zachodniej ścianie Annapurny. Pod tę Annapurnę w ogóle nie dotarliśmy, aczkolwiek ja się sporo nauczyłem. Cały czas uczę się tego stylu alpejskiego w górach wysokich. Ten styl alpejski jest trudny, jest wymagający i rzeczywiście trzeba się go po prostu nauczyć. Jestem taką osobą, która generalnie patrzy w przyszłość, a mało patrzy wstecz. Rok dobry, a mam nadzieję, że następny będzie jeszcze lepszy.
Na tej wyprawie przesądziła kwestia pogody, która zabrała wam odpowiedni czas, żeby trafić pod tę Annapurnę. To cel, który cały czas siedzi ci w głowie i będziesz chciał tam jeszcze wrócić?
Tak, na horyzoncie mam kilka takich celów sportowych, które chciałbym zrealizować. Z jednej strony są to cele stricte techniczne, a jeżeli chodzi o te duże wysokości, to na pewno chciałbym poprowadzić nową drogę na ośmiotysięczniku w małym zespole, w stylu alpejskim i myślę wciąż o tym zimowym K2.
Właśnie, śledziłeś wydarzenia pod Lhotse, gdzie na wyprawę przygotowawczą wybrała się ekipa PHZ? (rozmowę przeprowadzono przed decyzją o zakończeniu tej ekspedycji z przyczyn bezpieczeństwa - przyp. red.)
Tak i znowu mam takie poczucie, że te zmiany klimatyczne nas himalaistów dotykają bardzo. Wydaje się, że jesteśmy świadkami zmiany paradygmatu, jeżeli chodzi o sezony działania w górach najwyższych. Podczas mojej ostatniej wyprawy w Karakorum miałem deszcz na wysokości 6000 metrów. Z tych doniesień, które docierały do nas z bazy pod Everestem, słyszymy, że teraz jest tam podobna sytuacja - jest bardzo ciepło, mokro, a przez to ten icefall jest dużo trudniejszy niż zwykle do pokonania. To jest coś, co martwi. Wydaje mi się, że w przyszłości będziemy musieli zastanowić się nad tym, żeby w Karakorum jeździć być może w maju czy nawet w kwietniu. Nie wiem do końca jak z Himalajami... Być może też trzeba będzie ten sezon trochę przenieść na okres zimniejszy, bo po prostu w tych górach wysokich jest dla nas za ciepło. My w temperaturach dodatnich nie jesteśmy w stanie bezpiecznie się wspinać w terenie śnieżno-lodowym.
Związany z naszym górskim środowiskiem analityk pogody, czyli Michał Pyka, też mówił mi, że tak naprawdę dochodzimy do etapu, w którym może trzeba będzie wyrzucić do kosza większość doświadczeń sprzed lat i zupełnie przedefiniować spojrzenie na kalendarz roczny, terminy wyjazdów. Teraz organizacja wypraw przez to staje się mocno utrudniona.
Tak, to jest dokładnie to, co ja mówię. Ta opinia Michała jest bardzo zbieżna z moją, przy czym on jest teoretykiem i specjalistą. Ja specjalistą nie jestem, jestem praktykiem, ale tak jak mówię - podczas moich ostatnich wyjazdów w Karakorum w szczycie sezonu warunki były trudne. Takim znakiem rozpoznawczym mojej działalności na Gaszerbrumie II było to, że działaliśmy praktycznie przez całą wyprawę nocami, bo w dzień było - zwyczajnie mówiąc - za ciepło. Mój wieloletni przyjaciel, partner wspinaczkowy Jacek Czech - który w tym roku też był w sezonie letnim w Karakorum - mówi, że sytuacja była podobna, to znaczy deszcz i roztopiony śnieg na 6000 metrów. Tak jak mówię, być może trzeba będzie zmienić podejście do definicji sezonu wspinaczkowego zarówno w Karakorum, jak i w Himalajach, ale spójrzmy na to też z drugiej strony - może jest to przyszłość dla himalaizmu zimowego, bo okaże się niedługo, że niektóre z tych gór zimą są najbezpieczniejsze, co też nie byłoby aż taką nowością. Popatrzmy na Alpy. Nikt już dzisiaj nie idzie latem na północną ścianę Eigeru. Jest to zbyt niebezpieczne. Dzisiaj chodzi się tam zimą. Być może tak samo będzie kiedyś w Himalajach.
Może też trudniej będzie się spierać o to, kiedy ta zima się zaczyna, a kiedy kończy i może ten temat zniknie. Jesienią na cel wybrano Lhotse, kolejnym punktem przygotowań - tak mówił mi Krzysztof Wielicki - jest zimą siedmiotysięcznik w Karakorum. Myślisz, że to jest dobra droga przygotowań do zimowego K2?
Myślę, że ci młodzi - niekoniecznie wiekiem, ale stażem - wspinacze, którzy teraz aplikują do programu PHZ, przede wszystkim muszą się nauczyć samodzielności w górach wysokich. Wyjazd na niezdobyty siedmiotysięcznik uważam za bardzo dobry pomysł. Mówiąc wprost - na ośmiotysięcznikach, na drogach klasycznych, tej samodzielności my się nie nauczymy. Tam jest zawsze szereg wspinaczy, liny poręczowe, ustalone miejsca obozów, ustalona praktyka działania na tej górze, czyli o której godzinie wychodzimy, gdzie zakładamy bazę, gdzie zakładamy kolejne obozy... My, PHZ, musimy jeździć w takie miejsca, gdzie wspinacze muszą być od początku do końca samodzielni - od kwestii wyboru miejsca pod bazę, poprzez wybór i znalezienie drogi do kolejnych obozów, poprzez zakładanie poręczówek. Wydaje mi się, że to jest bardzo istotne - samodzielne podejmowanie istotnych decyzji. To jest to, czego ci ludzie muszą się uczyć, dlatego lepszy moim zdaniem jest wyjazd nawet na jakiś siedmiotysięcznik niż ośmiotysiecznik. Ta wysokość nie jest tutaj najistotniejsza. Najistotniejsza jest właśnie ta samodzielność działania.
Chodzi o wyłonienie nowych osób do składu. Myślisz, że - mimo wszystko - da się uniknąć zaproszenia kogoś z zagranicy? Nie wiem jak Piotr Tomala czy inne osoby decydujące, ale wiem, że Krzysztof Wielicki nie wyklucza, że może warto byłoby rozesłać zaproszenia na Zachód i Wschód, zrobić z tego międzynarodową wyprawę. Nie byłaby już pod hasłem "K2 dla Polaków", ale byłby to szerszy projekt. Rzeczywiście tak to się może skończyć?
Ja jestem odległy od takiego nacjonalizowania gór. Uważam, że góry są dla wszystkich. Wspinałem się i w czysto polskich zespołach, i w zespołach międzynarodowych, więc osobiście nie mam nic przeciwko temu, żeby taka wyprawa na K2 była wyprawą międzynarodową, aczkolwiek uważam, że my jesteśmy w stanie w Polsce stworzyć zespół, który z tym K2 zimą może się zmierzyć. Nawet ta nasza wyprawa sprzed 2 lat osiągnęła całkiem niezły wynik. Gdyby nie te konflikty wewnętrzne i może brak ustalenia pewnych kwestii przed wyjazdem, gdyby Denis nie opuścił wyprawy, gdybyśmy poszli wtedy do ataku szczytowego, to uważam, że mieliśmy spore szanse na to, żeby w marcowym oknie pogodowym na ten szczyt wejść.
Byłbym ostrożny przed budowaniem takiego zespołu złożonego z samych gwiazd, bo wiadomo, że często w takich zespołach pojawiają się jakieś konflikty, ego, sprzeczne czy wykluczające się ambicje poszczególnych uczestników, więc to jest - moim zdaniem - taka delikatna materia, wymagająca pewnej spójnej koncepcji kierownika i doboru składu. Powinny być to kwestie przemyślane i traktowane z odpowiednią delikatnością. Wiadomo, że ci zdolni wspinacze wysokościowi to są trudne, mocne charaktery i zarządzanie zespołem zbudowanym z samych gwiazd typu Ronaldo czy Messi w piłce nożnej też niesie za sobą pewne ryzyko.
Właśnie, mówisz o ryzyku. Wiem, że możliwe pierwsze wejście przez kogoś na K2 zimą z użyciem dodatkowego tlenu jest dla ciebie perspektywą dosyć przerażającą. Myślisz, że jest to teraz coraz bardziej prawdopodobne? Jedną z osób, która jest wymieniana w perspektywie próby ataku, jest Nirmal Purja. On mówi, że spróbuje, ale bez dodatkowego tlenu z butli, a jednocześnie właśnie z tlenem zdobywał różne szczyty w swoim tegorocznym projekcie wejścia na wszystkie ośmiotysięczniki w 7 miesięcy. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby nagle - przy próbie zdecydowanie trudniejszej - stwierdził, że jednak tego tlenu nie użyje.
Oczywiście masz rację, natomiast już samo to, że sam Nims czuje potrzebę powiedzenia, że zrobi to bez tlenu, świadczy dobrze o tym, że on sobie jednak zdaje sprawę z tego, że dopiero wejście bez tlenu byłoby rozwiązaniem tego dużego problemu sportowego, jakim jest wejście na K2 zimą. Wejście z tlenem jest ucieczką od tego problemu czy też oszukaniem tego problemu. Ja generalnie nie przejmuję się za bardzo rzeczami, na które nie mam wpływu. Nie mam wpływu na poczynania innych wspinaczy. Jedyne co mogę robić, to mówić głośno, że wejście z tlenem to nie ta droga i to jest krok wstecz, a nie krok do przodu. Uważam, że to wejście na K2 w dzisiejszych czasach, przy dzisiejszym sprzęcie, prognozach pogody, przy naszych nowoczesnych metodach treningowych jest jak najbardziej możliwe i jest dopiero prawdziwym wyzwaniem. Nikt nie ma chyba wątpliwości, że na K2 zimą z tlenem da się wejść, natomiast to czy da się tego dokonać bez użycia dodatkowego tlenu z butli jest kwestią otwartą. I właśnie ta niewiadoma jest czymś, co mnie osobiście bardzo ekscytuje i sprawia, że to wyzwanie jest tak emocjonujące i tak pożądane.
Zapewne w tym roku będziesz kibicował Denisowi podczas jego próby. Najpierw ma w planach zimowy Broad Peak, a później - jeśli się uda i aklimatyzacja będzie dobra, a warunki będą sprzyjać - planuje przeskoczenie pod K2. Jedzie z Donem Bowie. Na ten moment wiemy o dwóch osobach w tym teamie. Mały zespół, sprawny, szybki... Myślisz, że to się może udać?
Ja to myślę, że Denis sam chce wejść na to K2 i tak trochę kombinuje, żeby znaleźć się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Oczywiście Denis jest fenomenalnym wspinaczem, w ostrym treningu od lat. Jego wydolność jest legendarna. Na każdej kolejnej wyprawie jadę z Denisem i myślę, że ciężko trenowałem, może już będę tak szybki jak on i zawsze się okazuje, że jednak jest jeszcze trochę szybszy. Szanse ma, będę za niego trzymał kciuki, ale przede wszystkim będę trzymał kciuki za jego bezpieczny powrót. Atak zimą na K2 solo jest czymś, co jest skrajnie niebezpieczne i tego nie da się zrobić w bezpieczny sposób. To jest już z założenia pójście po bandzie. Denisa lubię, szanuję i pewnie będę się o niego zwyczajnie po ludzku martwił.