"Teren jest trudny; współczesnych żołnierzy raczej nie cechuje duża umiejętność posługiwania się mapą, kompasem i radzenia sobie w sytuacji, kiedy tracą łączność z wyższymi przełożonymi. W pobliżu jest granica białoruska. Pewnie gdzieś tam błądzą. Nie zdziwiłbym się, gdyby - tak jak kiedyś moich żołnierzy znaleziono w Czechach - oni odnaleźli się po stronie białoruskiej" - tak skomentował zaginięcie żołnierzy USA były dowódca GROM-u, gen. Roman Polko. Gość Piotra Salaka wyjaśnił na antenie Radia RMF24, dlaczego doszło do zaginięcia czterech wojskowych poszukiwanych w okolicach granicy litewsko-białoruskiej.
Gen. Roman Polko przyjrzał się sprawie zaginięcia czterech amerykańskich żołnierzy na Litwie.
Wojskowi brali udział w ćwiczeniach na poligonie w Podbrodziu, przy granicy z Białorusią. Poruszali się gąsienicowym pojazdem opancerzonym Hercules M88. Odnaleziono go na dnie zbiornika wodnego.
Na ciała żołnierzy jednak dotychczas nie natrafiono. Ich śmierć nie została potwierdzona.
"Poszukiwania trwają" - zaznaczyło w komunikacie NATO, precyzując słowa sekretarza generalnego Sojuszu Północnoatlantyckiego Marka Ruttego, który wcześniej stwierdził, że zaginieni na Litwie czterej amerykańscy żołnierze nie żyją.
Dziś rano szefowa litewskiego resortu obrony w rozmowie na antenie publicznego radia powiedziała, że "nie ma gwarancji, iż byli w pojeździe". Dodała, że sprawdzane są inne wersje.
Reuters podał, że setki żołnierzy litewskich i amerykańskich z dziesiątkami pojazdów pracowało i nadal pracuje na miejscu i przeczesuje pobliski las.
Ambasador USA Kara McDonald podziękowała Litwie za pomoc, nazywając ją wzorowym sojusznikiem.
Wbrew tutaj takim kasandrycznym już przewidywaniom, jestem przekonany, że ci żołnierze żyją. To coś, co się zdarzało moim podwładnym czy nawet kolegom podczas działań w trudnym terenie. Po prostu zgubili się i utopili wóz inżynieryjny. Pewnie wpadli w panikę, bo to nie jest racjonalne. W tej sytuacji trzeba starać się nawiązać łączność, pozostawać w tym miejscu, gdzie łatwo ich odnaleźć - mówił ekspert na antenie Radia RMF24.
Jego zdaniem na działania wojskowych mogło wpłynąć poczucie porażki związane z utopieniem pojazdu.
Sądzę, że szukali na własną rękę kontaktu czy sposobu wyciągnięcia tego wozu z tej trudnej sytuacji. (…) Pewnie gdzieś tam błądzą. Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś ich znalazł, tyle że po stronie białoruskiej - powiedział były dowódca GROM-u.
Gość Radia RMF24 wyjaśnił, w jakich okolicznościach prawdopodobnie znaleźli się żołnierze.
Góry czy teren lesisto-bagienny bardzo często działają w sposób zwodniczo na zmysły. Wydaje się, że „okrążę tę przeszkodę, będę na miejscu”. Jednak w pewnym momencie, kiedy ktoś szuka takiej drogi obejścia, okazuje się, że znalazł, ale idzie w odwrotnym kierunku, niezamierzonym - tłumaczył gen. Polko.
Tutaj sądzę, że nadajnik czy przyrząd, który pozwala lokalizować żołnierzy, był umieszczony na pojeździe, bo ktoś wychodził z założenia, że jednak załoga nie opuszcza wozu, do którego jest przypisana. To był wóz zabezpieczenia technicznego, nie na pierwszej linii, który miał pomagać innym żołnierzom, gdyby ich pojazd się utopił, żeby go wyciągnąć i pomóc - mówił ekspert.
Wojskowy uspokajał, że teorie spiskowe według których żołnierze zobaczyli coś, "czego nie powinni", raczej nie pokrywają się z prawdą.
Dowodem na to mogłaby być prowadzona akcja poszukiwawczo-ratownicza.
Myślę, że trzeba też jednak współdziałać ze stroną białoruską, ponieważ to jest przy granicy. Również ich należy zapytać, bo tam (żołnierze -przyp. red.) mogą się odnaleźć - powiedział były dowódca GROM-u.
Według gen. Polko, konsekwencje wywołane potencjalnym, nielegalnym przekroczeniem granicy Białorusi, nie powinny być niepokojące.
Nie jesteśmy w stanie jakiejś wojny (…). Takie nielegalne przekroczenie granicy przez żołnierzy skutkuje tym, że rzeczywiście są izolowani. Poprzez kanały dyplomatyczne i normalną rozmowę sądzę, że nie będzie najmniejszego problemu, żeby ci żołnierze po prostu powrócili do siebie - wyjaśniał specjalista.
Gość rozmowy uspokajał też, że takie sytuacje się zdarzają i widząc żołnierzy bez ciężkiego osprzętu, nie należy z góry zakładać ich złej woli.
Nie zdziwiłbym się, gdyby Polska zakłócała też sygnały elektroniczne czy łączność i z tego względu chociażby tamci żołnierze nie mogli się skontaktować z własnym dowództwem - zauważył wojskowy.
Całej sytuacji towarzyszą sprzeczne komunikaty, w których pojawiły się już informacje o tym, że żołnierze zginęli lub że tylko zaginęli i trwa akcja poszukiwawcza.
Amatorszczyzna od poziomu prezydenta Trumpa, który gdzieś na jakimś portalu komunikuje się w sprawach strategicznych, wojennych i włącza do tego dziennikarza, po ten poziom szeregowego żołnierza, gdzie też przełożeni nie potrafią dać czytelnego komunikatu. To sieje większy zamęt niż jest to zdarzenie tego warte - podsumował gen. Roman Polko, były dowódca GROM-u.
Opracowanie: Natasza Pankratjew