Film - według niektórych - żerujący na antyrosyjskich nastrojach na Zachodzie, mocno utrwalający stereotypy "niedźwiedzia w kajdanach", przeżartego korupcją i tonącego w hektolitrach wódki. Mocno antyputinowski, opluwający tamtejszą władzę. I w końcu - główny rywal polskiej "Idy" w wyścigu o Oscara, wielce prawdopodobne, że ostateczny zwycięzca w kategorii obrazów nieanglojęzycznych. O doskonałym rosyjskim "Lewiatanie" w reż. Andrieja Zwiagincewa powinno się jednak mówić w znacznie szerszym kontekście, zaznaczając bardzo uniwersalny wymiar filmu.
Owszem - widzimy tu przede wszystkim Rosję, taką, której obraz zdążył się głęboko zakorzenić w naszych głowach. Układy mafijne, bezkarność władzy i biurokracja mają się świetnie, a futrzane czapki i perskie dywany u dygnitarzy nie wyszły z mody. Wszystkie to na tle posągowego, ale zimnego krajobrazu, na który składa się rozszalałe Morze Barentsa i - jakby wychodzące z jego otwartych wód - wysokie góry.
Poznajemy mieszkańców tej obojętnej, jakby pogrążonej w letargu krainy, gdzie nie ma miejsca na choćby cień beztroski, prawdy i elementarnej lojalności. I stajemy się świadkami walki bohaterów filmu - Koli i jego najbliższych - z lokalnym władzami. Stawką jest stary, dziedziczony od pokoleń, drewniany dom nad zatoką. Gdy pada wyrok o wywłaszczeniu, wypowiadany przez sędzinę machinalnie i bez emocji, pozbawia to rodzinę złudzeń: tracą posiadłość, w zamian otrzymując nędzne odszkodowanie, nie zapewniające szans na żadną przyszłość. A akcja filmu dopiero się zawiązuje... I rozwija w rytmie towarzyszącej filmowi arii Philipa Glassa. Ciche preludium, głośny, dramatyczny epilog, zakończony delikatniejszą, nagle urwaną nutą, odzwierciedlającą człowieczy wyraz zwątpienia, bezsilności, pogodzenia ze swoim losem.
Ten przejmujący, zręczny, przemyślany film wzbudził uznanie międzynarodowej krytyki oraz widzów, ale mniej entuzjastycznie został przyjęty w samej Rosji, mimo że sfinansowało go... tamtejsze Ministerstwo Kultury. Pożałowano tego szybko. Według szefa rosyjskiego resortu - Władimira Medinskiego, nie powinno to nigdy mieć miejsca, bo film żeruje na antyrosyjskich nastrojach na Zachodzie, opluwa rosyjską władzę, został nakręcony - tu cytat - na zasadzie "Raszka-gówniaszka" (obelżywe określenie Rosji), co stanowi rodzaj "państwowego masochizmu".
Do filmu od razu zatem przylgnęła łatka antyputinowskiego obrazu, krytykującego rosyjski, skorumpowany system władzy. To prawda, "Lewiatan" jest przejmującą opowieścią o współczesnej Rosji, gdzie stare, okrutne porządki, zostały zastąpione przez nowe, ale też drapieżne zasady gry. Ale historia ma wymiar znacznie bardziej uniwersalny, mogłaby tak naprawdę dziać się wszędzie, bez względu na długość i szerokość geograficzną. Zwiagincew sam przyznaje, że scenariusz był inspirowany prawdziwymi zdarzeniami, które miały miejsce... w USA. Prototypem głównego bohatera filmu była postać drobnego amerykańskiego przedsiębiorcy, Marvina Johna Heemeyera, który w odpowiedzi na represje ze strony lokalnych władz, zrównał z ziemią część swojego miasteczka w stanie Kolorado. Zasiadł za sterami buldożera i - co brzmi nieprawdopodobnie - zniszczył doszczętnie m.in. budynek ratusza, siedzibę lokalnej gazety i dom burmistrza. W "Lewiatanie" finał jest inny, bohater niczym biblijny Hiob, wykazuje się większą cierpliwością. Nawiązań biblijnych tu zresztą wiele. Jednak wiara przedstawiona u Zwiagincewa to także narzędzie władzy, a prawosławny kapłan i przedstawiciele zbrodniczej wierchuszki idą tu pod rękę. "Wszelkie panowanie pochodzi od Boga. Póki jemu wszystko odpowiada, nie masz się czego bać" - mówi pop do mera. Monumentalna, ale i demoniczna scena w cerkwi nie pozostawia złudzeń: nierozerwalny sojusz władzy i religii, wysłuchanie pięknego kazania, po to, by po chwili oddalić się limuzyną w świat, którym rządzi mamona, obłuda i pogarda wobec losu zwykłego człowieka.
Sprowadzanie tego filmu tylko do opowieści o ułomności rosyjskiego państwa byłoby nazbyt dużym uproszczeniem, bo "Lewiatan" stanowi doskonały punkt rozważań o ludzkiej naturze, która - jak u Hobbesa - jest spętana egoizmem. Człowiek eliminuje swój strach przed światem w jeden sposób - oddając się w ręce władzy mściwej i absolutnej. Despotyczne państwo uosabia tu wyrzucony na brzeg szkielet wieloryba, starotestamentowego lewiatana, który symbolizuje w tym kontekście nie tylko opresyjnego kolosa-Rosję, ale zło w czystej postaci.
Tak wielkie i przejmujące kino nie potrzebuje być może splendoru w postaci nagród filmowych. Broni się samo. Niemniej jednak statuetka Oscara byłaby w pełni zasłużona i nie powinna wywoływać zdziwienia i najmniejszych protestów. Nawet wśród najbardziej zagorzałych fanów "Idy".