Jestem pełen podziwu dla siebie, że dałem radę i nie poddałem się nawet w trudnych sytuacjach - mówił Adam Małysz po dotarciu na metę 34. rajdu Dakar. Tutaj potrzebne są nie tylko umiejętności, ale przede wszystkim wytrwałość i stabilna jazda - dodaje. Debiutujący w Dakarze Adam Małysz z RMF Caroline Team zajął w 38. miejsce.
Jak się czujesz po zakończeniu Twojego pierwszego Dakaru?
Ja jeszcze chyba nie uwierzyłem w to, że udało się to, co założyliśmy, że jesteśmy na mecie, całkiem chyba na niezłej pozycji. Jechaliśmy bardzo stabilnie, nie psuliśmy samochodu, bo nie mieliśmy za dużo części. Trochę więcej części zużył Albert, niestety musiał się wycofać dwa etapy przed końcem. Nie zdążyli chłopaki go zrobić do końca, i nie zdążył na start. Taki jest ten sport, taki jest Dakar. To nie przelewki. Tutaj potrzebne są nie tylko umiejętności, ale przede wszystkim wytrwałość i stabilna jazda. My jechaliśmy naprawdę dobrze, cały czas stabilnie, oszczędzaliśmy samochód ile się dało. Tam gdzie się dało, przycisnęliśmy trochę i dojechaliśmy fajnie. Im bliżej mety, tym lepiej mi się jechało, tym lepiej mi szło.
Chyba się przydała ta Twoja cierpliwość i wytrwałość, prawda? Bo tutaj trzeba mieć stalowe nerwy i cierpliwie jechać do mety.
Dokładnie. Były takie momenty, gdzie chciałoby się przycisnąć. Jeden dzień taki mieliśmy, że naprawdę, szliśmy jak burza - po szutrach 160 km/h, parę skoków oddaliśmy i poszedł most przedni. Na następnym etapie już trzeba było jechać wolniej, jednak oszczędzać. Dobrze, że miałem takiego pilota, który jak kusiła mnie troszkę iskra sportowca, żeby przyspieszyć, to on mnie hamował i mówił: "Oszczędzaj samochód. Jedź dobrze, ale tak, żeby samochód oszczędzać." I dojechaliśmy, i to jest najważniejsze.
Podobało ci się? Chciałbyś tu jeszcze wrócić?
Bardzo mi się podobało. Jakbym miał wracać, to na pewno lepszym samochodem. Bo choć samochód jest fajny, dojechał - to jest najważniejsze - ale jest już to któraś z kolei generacja tego auta. Teraz samochody są dużo nowsze, dużo sprawniejsze, silniejsze. Ten samochodzik spisał się bardzo fajnie, żeby wykonać ten cel, który mieliśmy w tym budżecie, który mieliśmy. Bądźmy szczerzy - z takimi budżetami, jak miały Mini czy Toyoty, można się ścigać; przyjeżdża się na metę, wszystko wymieniają i jedzie się dalej. U nas niestety trzeba dojechać i trzeba oszczędzać, bo nie wszystkie części są.
Co zapamiętasz z tego Dakaru? Co ci utkwiło najbardziej w pamięci?
Myślę, że największą szkołą dla mnie był ten postój pięciogodzinny, gdzie sprzęgło wymienialiśmy. Miałem czas naprawdę na wszystko, na to, żeby zaobserwować, jak niektórzy zawodnicy się zachowują w trudnych sytuacjach. Akurat zatrzymaliśmy się w takim miejscu, gdzie mało który samochód przejechał sam - zawsze albo ciągnęła go ciężarówka albo gdzieś coś urywał. Po naprawieniu jako jeden z nielicznych przejechałem pełnym gazem, bokiem. Wszyscy byli trochę zszokowani. Trzeba wyszukać takie miejsce, gdzie można bezpiecznie przejechać. Oczywiście bezpiecznie na miarę: bo trzeba było jechać szybko, prosto w skałę i przed nimi samymi skręcić. Odwagę mam i to chyba też pomogło. Bardzo trudny rajd. To, że ktoś jest w Polsce czy gdziekolwiek na świecie i mówi: "Najtrudniejszy rajd na świecie", to tylko sobie tak mówi, bo nigdy tego nie dokonał. Jadąc tutaj, dopiero człowiek sobie uświadamia, jak wiele posiada. Mimo tego, że często ma mało, to wiele posiada będąc w domu, będąc szczęśliwym. Obserwując nawet na tych bardzo nużących dojazdówkach tych ludzi, którzy tu mieszkają, to dla mnie to był wielki szok, w jakich lepiankach, w jakich namiotach oni mieszkają. A jak dbają o siebie, czyste ubrania, choć często mają tylko zimną wodę. Ja jestem zszokowany, pełen podziwu dla mieszkańców tych państw, a przede wszystkim jestem pełen podziwu dla siebie, że dałem radę i nie poddałem się nawet w trudnych sytuacjach.
A był taki moment, że miałeś tego wszystkiego dość?
Tak. Pierwszy taki moment, taki etap, gdy szwankowało sprzęgło, gdzie nie mieliśmy wstecznego i luzu. Przy jakimkolwiek zatrzymaniu się na wydmach nie było szans cofnąć. Musiałem siedzieć na sprzęgle, Rafał kopał, odkopywał co się da, próbowaliśmy pchać samochód. Był taki moment, że Rafał powiedział: "Teraz to już chyba zostaniemy, bo stoimy w takich koleinach pod górę, że nie wypchamy tego samochodu. Do góry nie ruszymy, na dół nie ruszymy". Powiem szczerze - zdenerwowałem się, mówię: "Rafał, siadaj!". Ja odkopałem, popchnąłem go. Pchałem, ile sił miałem, w dół, chyba ze sto metrów zepchnąłem go w dół. Rafał podziękował za moją wytrwałość. Nie jeden by powiedział, że ma dosyć, a ja nie poddawałem się do końca i myślę, że też dzięki temu jestem na mecie.
Zrobisz sobie tatuaż, taki, jak mają koledzy, którzy przejechali Dakary?
Nie, co to jest jeden Dakar? To na pewno jest nic. Ja powiem szczerze, że nie kręcą mnie dziary.