Europejski Bank Centralny obiecał bazookę, a pokazał pistolet na wodę. Jego szef Mario Draghi opisał na konferencji, jak chce uratować Europę i rozczarował. W zeszłym tygodniu zapowiedział, że zrobi wszystko by pokonać kryzys, na razie jednak skończyło się na zapowiedziach.
Najważniejsze zdanie jest takie, że Europejski Bank Centralny "może" przeprowadzić interwencję na rynku. Słowo "może" wszystkich rozczarowało, bo spodziewali się konkretnych decyzji już teraz, ale okazało się, że trzeba czekać co najmniej na wrzesień.
Te interwencje, które zapowiedział Mario Draghi, to przede wszystkim ma być skupowanie obligacji włoskich i hiszpańskich. Dzięki temu spadnie ich procentowanie, w efekcie Rzym i Madryt będą płaciły niższe odsetki za pożyczanie pieniędzy.
Nie ma jednak nic za darmo. Europejski Bank Centralny domaga się dalszych reform. Najpierw to premierzy Włoch i Hiszpanii muszą jeszcze bardziej zacisnąć pasa i wprowadzić nowe reformy - dopiero wtedy EBC ruszy na pomoc.
Giełdy negatywnie zareagowały na wystąpienie prezesa Europejskiego Banku Centralnego. W trakcie konferencji warszawska giełda się posypała. Wcześniej WIG20 zyskiwał 0,6 procent, a pod koniec konferencji tracił 1 procent. Zaczęły drożeć także waluty. Cena euro wzrosła do 4,11 zł, a franka szwajcarskiego do 3,42 złotego.
Główny indeks paryskiej giełdy CAC 40 spadł o 2,09 proc. wczesnym popołudniem, tuż po słowach Draghiego. Podobny spadek odnotowano na giełdzie we Frankfurcie. Z kolei oprocentowanie 10-letnich włoskich obligacji ponownie przekroczyło 6 proc.; wzrosło też oprocentowanie obligacji hiszpańskich.