Prezydent USA Donald Trump oświadczył, że Stany Zjednoczone zrywają relacje z WHO. Pieniądze, której do tej pory USA wpłacały na działalność Światowej Organizacji Zdrowia mają trafić do innych organizacji. Trump wielokrotnie oskarżał władze WHO, że działają na korzyść Chin i zbyt późno ostrzegły świat przed pandemią koronawirusa.
O decyzji o opuszczeniu WHO Trump poinformował podczas konferencji prasowej przed Białym Domem.
Argumentował ją działaniami WHO dotyczącymi pandemii koronawirusa. Jego zdaniem reakcja WHO na jej wybuch nie była odpowiednia, gdyż Chiny "całkowicie kontrolują" tę organizację. Trump oskarżył też władze w Pekinie o wywieranie presji na WHO i nieprzesyłanie obowiązkowych reportów.
Środki, które miały być skierowane z budżetu USA do WHO, zostaną przekazane innym organizacjom zajmującym się zdrowiem publicznym - zapowiedział przywódca USA. Składka Stanów Zjednoczonych do WHO była największa ze wszystkich krajów świata. W 2019 roku amerykański rząd przekazał WHO ok. 400 milionów USD, czyli ok. 15 proc. budżetu tej organizacji.
W połowie kwietnia Trump polecił swej administracji wstrzymać wpłacanie składek na WHO do czasu wyjaśnienia, jaką rolę odegrała ona w "niewłaściwym zarządzaniu i ukrywaniu rozprzestrzeniania się koronawirusa". Zarzucił też WHO, która jest agendą ONZ, że "jej liczne błędy przyczyniły się do tak wielu przypadków śmierci". Domagał się w tej sprawie wyjaśnień.
W trakcie piątkowej konferencji amerykański prezydent oświadczył także, że Hongkong nie jest już na tyle autonomiczny, by Stany Zjednoczone mogły traktować go w sposób uprzywilejowany. Zapowiedział koniec takiej polityki.
Trump przekazał, że Waszyngton podejmie kroki, by nałożyć sankcje na przedstawicieli władz Hongkongu, którzy mają udział w podważaniu autonomii tego regionu Chin.
Chiński parlament zatwierdził w czwartek decyzję, zgodnie z którą przepisy o bezpieczeństwie narodowym, zakazujące terroryzmu, separatyzmu, działalności wywrotowej i zagranicznych ingerencji, zostaną opracowane w Pekinie i nadane Hongkongowi. Hongkońska opozycja obawia się, że nowe prawo będzie używane do prześladowania dysydentów i w praktyce odbierze Hongkongowi autonomię i wolność słowa. Zdaniem hongkońskiej opozycji i wielu zachodnich przywódców będzie to najpoważniejsza ingerencja komunistycznych władz w sprawy Hongkongu od czasu powrotu tej byłej brytyjskiej kolonii pod zwierzchnictwo Chin w 1997 r.
Sekretarz stanu USA Mike Pompeo poinformował w środę Kongres w komunikacie, że administracja prezydenta nie uznaje już Hongkongu za terytorium autonomiczne wobec Chin. Komentowano wówczas, że otwiera to drogę do odebrania Hongkongowi przywilejów handlowych w relacjach z USA i może potencjalnie zaszkodzić jego statusowi międzynarodowego centrum finansowego.
Sprawa Hongkongu wzmogła obawy, że w trakcie pandemii może dojść do gwałtownego wzrostu napięć w relacjach między Pekinem i Waszyngtonem. Na wieść o tym, że w piątek odbędzie się konferencja Trumpa dotycząca Chin, amerykańska giełda zareagowała spadkami.