Polakom trudno będzie w piątek wygrać spotkanie eliminacji mistrzostw Europy z Gruzją - ostrzega Kachaber Kaładze, uważany za najlepszego w historii gruzińskiego piłkarza. "Mecze reprezentacji w Tbilisi to zawsze sprawa narodowa" - podkreślił w rozmowie z Polską Agencją Prasową.
Polska Agencja Prasowa: Co czeka polską drużynę w meczu z Gruzją?
Kachaber Kaładze: Chociaż gruzińska piłka nożna przeżywa kryzys, żadnej drużynie nie było, nie jest i nigdy nie będzie łatwo wygrać na naszym terenie. Mecze reprezentacji na stadionie w Tbilisi zawsze były sprawą narodową. Rzadko udaje się co prawda zagrać dwa razy z rzędu dobrze, ale przed swoimi kibicami Gruzja była i jest w stanie sprawić kłopoty najsilniejszym nawet rywalom.
Dla Polski, po wygranej z Niemcami i remisie ze Szkocją w Warszawie, wyjazdowy mecz z Gruzją nabiera dodatkowego znaczenia. Jeśli go nie wygra, zniweczy niespodziewane zwycięstwo nad mistrzami świata. Jeżeli jednak wywiezie z Tbilisi trzy punkty, awans do Euro 2016 będzie blisko...
Sami od lat marzymy o awansie do finałowego turnieju mistrzostw świata lub Europy. Póki co nigdy się to nam nie udało, ale lepiej miejcie się na baczności. Na pewno o sukces będzie wam w piątek trudno.
Gruzińska drużyna nie wydaje się dziś być tak groźną jak w czasach, gdy grał w niej pan, bracia Arweladze, Kecbaja, Kobiaszwili. Na europejskich boiskach rzadko spotyka się dziś gruzińskich piłkarzy...
To prawda, znaleźliśmy się w kryzysie. Gruzińskim klubom piłkarskim brakuje pieniędzy, infrastruktura też pozostawia wiele do życzenia.
A była lepsza w czasach, gdy pan zaczynał grać w piłkę w Lokomotiwie Samtredia?
To prawda, wtedy też to dość słabo wyglądało. Ale od tamtego czasu piłka nożna stała się nie tylko biznesem, ale wręcz przemysłem. Wtedy przepaść, jaka dzieliła gruzińskie piłkarstwo od światowego, dawało się jeszcze przeskoczyć dzięki wyjątkowemu talentowi i szczęściu. Dziś ci, którzy nie nadganiają, zostają w tyle o lata świetlne i na bardzo długo, więc ciężko im będzie zrównać się z peletonem. Dzisiaj sam talent, choć niewątpliwie potrzebny, nie wystarczy, by osiągnąć w sporcie mistrzostwo.
A czy aby i tych talentów gruzińskiej piłce ostatnio nie brakuje?
Brakuje. W ostatnich pokoleniach rzadziej trafiają się uzdolnieni piłkarze. Moim zdaniem, związane jest to także ze stylem życia. Za moich czasów młodzi chłopcy uganiali się za piłką, na boisku realizowali swoje pasje, a dla wielu futbol był jedyną drogą, żeby wyrwać się w świat, zdobyć pieniądze, wyjść na ludzi. Dziś młodzież spędza wolny czas inaczej, ma inne marzenia i sposoby ich urzeczywistnienia.
Zrezygnował pan z piłki nożnej dla polityki i zapisał się do partii "Gruzińskie marzenie".
Zakończyłem karierę w wieku 34 lat. Mogłem jeszcze ze 2-3 lata pograć. Obrońcy występują dziś często do późnego wieku, a ja czułem się dobrze. Porzuciłem piłkę, ponieważ postanowiłem wrócić do Gruzji i zająć się polityką. Gruzińskie sprawy zawsze były mi bliskie i nie mogłem pozostać bierny, kiedy pod panowaniem prezydenta Michaila Saakaszwilego państwo przeistaczało się w dyktaturę. Na Zachodzie Saakaszwili zdobył sobie tak wielką popularność, że nikt nie zwracał uwagi na to, jak rządził w Tbilisi. Mogłem stać z boku, cieszyć się majątkiem i wygodnym życiem we Włoszech, ale uznałem, że jestem coś winny mojemu krajowi. Do polityki namówił mnie Bidzina Iwaniszwili, który w 2011 roku skrzyknął skłóconą gruzińską opozycję w zgodną koalicję i w 2012 roku poprowadził ją do wygranej w wyborach parlamentarnych (po nich Iwaniszwili został premierem, a Kaładze jego zastępcą - przyp. PAP).
Znajduje pan jeszcze czas na oglądanie meczów w telewizji?
Z trudnością, ale podczas weekendów staram się cokolwiek zobaczyć. Widziałem też mecz Polski z Niemcami i byłem pod dużym wrażeniem waszej drużyny. Piłka nożna była moim życiem i wszystko, do czego doszedłem, jej zawdzięczam. Nie da się o niej zapomnieć ot, tak. Nie tylko staram się oglądać mecze, ale w soboty i niedziele zbieramy się z przyjaciółmi, żeby pokopać piłkę. Pomaga mi to zachować kondycję fizyczną, o co trudno w życiu ministra, który wstaje o świcie i kładzie się spać... bladym świtem.
Któryś z obejrzanych w telewizji meczów zrobił na panu jakieś szczególne wrażenie?
Niewątpliwie przegrana Romy z Bayernem Monachium w Lidze Mistrzów. Nie pamiętam, żeby włoska drużyna przegrała z kimkolwiek na własnym boisku 1:7. W czasach, kiedy grałem w Italii, tamtejsza liga była uważana za najsilniejszą w Europie, a włoskie drużyny przywiązały szczególną wagę do obrony, z której zresztą Włosi słyną od lat. Kiedy przyszedłem do AC Milan, o miejsce w drużynie musiałem rywalizować z takimi mistrzami jak Paolo Maldini, Alessandro Nesta, Alessandro Costacurta, Gianluca Zambrotta, Jaap Stam, Cafu, Thiago Silva, Dario Simic czy Marek Jankulovski. To smutne, bo uważam Włochy za swoją drugą ojczyznę, ale poziom tamtejszej piłki znacznie się ostatnio obniżył.
Rozmawiał w Tbilisi: Wojciech Jagielski (PAP)