W Wielkiej Brytanii trwa konkurs na przyszłego lidera Partii Konserwatywnej i następcę premier Theresy May. Startuje w nim sześciu kandydatów, wszyscy z różnym doświadczaniem i temperamentem. Łączy ich brexit.
Podczas pierwszej debaty telewizyjnej z udziałem kandydatów, na środku studia ustawiono pustą mównicę. Faworyt wyścigu, były szef dyplomacji i niegdyś burmistrz Londynu, Boris Johnson, nie wziął w niej udziału. Jak skoczek o tyczce, opuścił tę wysokość. Uznał, że debata w takim składzie to jedynie kakofonia poglądów i okazja do poklepywania się po plecach.
Zazwyczaj kandydat unikający publicznej konfrontacji traci w oczach elektoratu. Ale nie Boris. Może dlatego, że elektoratem w tym przypadku nie jest naród, lecz konserwatywni posłowie do Izby Gmin - specyficzny klub wzajemnej adoracji i sztyletów wbijanych w plecy. Mimo trwającego konkursu, Boris zniknął z pola widzenia. Nie udziela wywiadów i nie komentuje przebiegu wyścigu, ale dziś pojawi się wieczorem na drugiej debacie, po kolejnej rundzie głosowania, która uszczupli krąg kandydatów. Wielka Brytania czeka na tę premierę.
Brytyjczycy nie lubię koronowanych polityków. Przekonał się o tym niegdyś Gordon Brown, dziedziczący schedę po Tony Blairze i Theresa May wprowadzająca się na Downing Street po referendum w sprawie członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Konkurs o fotel lidera konserwatystów wyłoni delfina, który zasiądzie na tronie, ale nie pełnokrwistego premiera. Berło będzie musiał uzyskać drogą wyborów powszechnych. To już nie będzie głosowanie wewnątrz elitarnego klubu. Następca Theresy May będzie musiał stanąć oko w oko z narodem rozjuszonym brexitem. Trzy lata od referendum Wielka Brytania nadal pozostaje w Unii. Złamane zostały referendalne przyrzeczenia. Jednocześnie rośnie nadzieja na to, że brexitu nie będzie.
Wszyscy kandydaci na stanowisko lidera Konserwatystów opowiadają się za brexitem. Większość gotowa jest zrealizować go z porozumieniem lub bez. W ubiegłym tygodniu Izba Gmin miała okazję wkluczyć tę drugą opcję, ale postanowiła nie zakładać kagańca premierowi. Jedynym sposobem na zdecydowane unikniecie bezumownego wyjścia ze Wspólnoty stają się wybory powszechne. W chwili obecnej byłyby dla rządzących Konserwatystów trucizną. Zrobią zatem wszystko, by ich uniknąć - premier się zmieni, ale nie ich mniejszość w Izbie Gmin. Jeśli dojdzie do upadku rządu pod wodzą premiera z partyjnej nominacji, nie będą mieli wyjścia. To światło w tunelu dla opozycyjnej Partii Pracy, która marzy przede wszystkim o przejęciu władzy. Dopiero potem łaskawie zajmie się brexitem.
W wieczornej debacie na antenie BBC wezmą udział kandydaci, którzy uzyskają poparcie co najmniej 33 konserwatywnych posłów. Reszta odpadnie. Boris Johnson tym razem pojawi się przed kamerami. Jego przeciwnicy liczą na to, że z charakterystyczną dla siebie nonszalancją będzie tak kontrowersyjny, że osłabi swą pozycję lidera. Inni kandydaci mają podobne marzenia. Statystyka jest jednak nieubłagana. Johnsona popiera ponad dwa razy więcej posłów niż drugiego w rankingu, obecnego szefa dyplomacji, Jeremiego Hunta. Gafy Borisa przysparzają mu tylko zwolenników. Jego liczne niedyskrecje z przeszłości są dla nich jedynie atrakcyjnym opakowaniem. Nie przeszkadza, że merytorycznie i formalnie Johnson nie jest materiałem na premiera. Ktoś nazwał go brytyjskim Donaldem Trumpem, z lepszą od niego gramatyką i słownictwem. Satyrycy prześcigają się w znajdywaniu podobieństw.
Następcę Theresy May poznamy dopiero w drugiej połowie lipca. Ale już teraz wiadomo, że odziedziczy po niej gorzką czarę - porozumienie z Brukselą, którego nie akceptuje Izba Gmin i nieubłagany termin końca października, kiedy to brexit ma stać się ciałem. Boris Johnson i niektórzy jego rywale uparcie wierzą w czarodziejska różdżkę, która pozwoli im na renegocjacje warunków rozwodowych z Unią. Takiej różdżki nie ma. Poza tym Bruksela kategorycznie odrzuca możliwość wznowienia rozmów w tej sprawie. Brexit bez porozumienia byłby dla Wielkiej Brytanii katastrofą, a z porozumieniem na razie wydaje się niemożliwy. Tej kwadratury koła nie da się rozwiązać efektownymi sloganami w debacie telewizyjnej. Pomóc mogą jedynie wyobraźnia i kompromis.