Brytyjska minister pracy i emerytur Amber Rudd zrezygnowała ze stanowiska i członkostwa w klubie parlamentarnym Partii Konserwatywnej. Zaprotestowała w ten sposób przeciwko rządowej strategii ws. wyjścia z UE i wykluczeniu rozłamowców niezgadzających się na bezumowny brexit.
Rudd ogłosiła swoje odejście w wypowiedzi dla niedzielnej gazety "The Sunday Times". Zaznaczyła, że "nie wierzy już dłużej w to, że opuszczenie Wspólnoty z porozumieniem jest celem tego rządu".
Jednocześnie dodała, że "nie ma dowodu na to", że rząd premiera Borisa Johnsona próbuje znaleźć rozwiązanie w sporze dotyczącym kontrowersyjnego mechanizmu dla Irlandii Płn. (tzw. backstop).
Jestem, niestety, zaskoczona brakiem pracy i przygotowań do wypracowania umowy z Unią Europejską - przyznała.
56-letnia polityk, która w przeszłości stała m.in. na czele ministerstwa spraw wewnętrznych w rządzie Theresy May, powiedziała także, że decyzja o wykluczeniu z partii 21 posłów, którzy zagłosowali z opozycją za projektem ustawy przeciwko opuszczeniu Wspólnoty bez umowy jest "atakiem na przyzwoitość i demokrację".
Nie mogę stać bezczynnie, kiedy dobrzy, lojalni i umiarkowani konserwatyści są wyrzucani (z partii) - napisała na Twitterze. Opublikowała tam także swój list rezygnacyjny do premiera Borisa Johnsona, w którym określiła jego decyzję za "polityczny wandalizm".
Ustępująca minister poinformowała jednocześnie o rezygnacji z członkostwa w klubie parlamentarnym torysów i zapowiedziała, że w kolejnych wyborach zamierza ubiegać się o reelekcję jako kandydatka niezależna. To może być jednak wyjątkowo trudne bowiem Rudd uzyskała mandat z ultra-marginalnego okręgu wyborczego, gdzie o obsadzie stanowiska posła zdecydowało zaledwie kilkaset głosów. Osiągnięcie podobnego wyniku bez wsparcia dużej partii może być wyjątkowo trudne.
W czwartek z rządu zrezygnował wiceminister edukacji Jo Johnson, brat premiera Johnsona, który w zawoalowanej krytyce szefa rządu tłumaczył, że był "rozdarty między lojalnością wobec rodziny a interesem narodowym".
We wtorek rząd Borisa Johnsona stracił większość w Izbie Gmin po tym, jak w trakcie dramatycznych scen w parlamencie Philip Lee przesiadł się do ław opozycji, ogłaszając dołączenie do proeuropejskich Liberalnych Demokratów.
Tego samego wieczora 21 posłów Partii Konserwatywnej poinformowało, że usunięto ich z klubu parlamentarnego ugrupowania za poparcie opozycyjnych planów przeciwko bezumownemu brexitowi. Stali się w związku z tym "posłami niezrzeszonymi", co z punktu widzenia rządu jeszcze bardziej pogorszyło parlamentarną arytmetykę.
W tej grupie znaleźli się m.in. Philip Hammond, który jeszcze przed sześcioma tygodniami był ministrem finansów w rządzie May, oraz zasiadający w parlamencie nieprzerwanie od czerwca 1970 r. Ken Clarke - były minister w rządach Margaret Thatcher i Johna Majora - a także wnuk legendarnego premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla, Nicholas Soames.
Przyjęta przez Izbę ustawa otwiera drogę do poinstruowania premiera Borisa Johnsona, aby złożył wniosek o przedłużenie procesu brexitu do stycznia 2020 roku, jeśli do 19 października nie wypracuje innego porozumienia z UE.
Wielka Brytania powinna opuścić Unię Europejską 31 października.