Zamachowiec z Berlina był nie tylko dilerem, ale sam też brał narkotyki. Taką informację - według "Die Welt" - zawiera komunikat przygotowany dla komisji Bundestagu w sprawie służb specjalnych. Komisja jutro zajmie się najświeższymi ustaleniami w sprawie Tunezyjczyka, który 19 grudnia w Berlinie zabił 12 osób.
Anis Amri z powodu narkotyków miał problemy już w Tunezji. W Niemczech z kolei z handlu zakazanymi środka uczynił źródło zarobku. Do tego - jak twierdzą śledczy - sam też regularnie zażywał kokainę i ecstasy. Według "Die Welt" mógł być też pod wpływem narkotyków 19 grudnia, gdy ukradł ciężarówkę, którą potem wjechał w tłum na berlińskim Charlottenburgu.
W plecaku zastrzelonego przez włoską policję w Mediolanie Tunezyjczyka nie było narkotyków. Był za to telefon, bilet, pianka do golenia, żel pod prysznic i 1000 euro. Skąd miał te pieniądze - to jedna z wielu zagadek.
Włoscy i niemieccy śledczy przyjmują, że Amri chciał dostać się do południowych Włoch. Wiedział dokąd zmierza, ale trasę planował spontanicznie. To m.in. celem podróży terrorysty ma się zająć na tajnym spotkaniu speckomisja Bundestagu.
(az)