Emmanuel Macron zwołuje sztab i opracowuje strategię na drugą turę wyborów. Francuskie partie polityczne formują koalicję, by stworzyć przeciwwagę dla Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen i Jordana Bardelli. Tymczasem społeczeństwo nad Sekwaną jest wyraźnie podzielone. Jedni zwracają uwagę na "smutny fakt", że wygrali radykałowie, inni, że Francja od dawna potrzebowała zmian.

Celem koalicji pod przywództwem obozu Macrona, będzie zdetronizowanie skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego, które w niedzielnych wyborach osiągnęło historyczny wynik, zdobywając 33 proc. głosów. Za ZN uplasowały się blok lewicowy (28 proc.), a partia prezydenta zajęła ostatnie miejsce na podium z 22 proc. poparcia.

Wynik wyborów uznano jednogłośnie za katastrofalną porażkę Emmanuela Macrona, który zaordynował przedterminowe głosowanie w czerwcu, gdy jego obóz polityczny został rozgromiony w eurowyborach.

Teraz politycy francuscy podnieśli larum, biją w dzwony i próbują ratować sytuację. To, czy skrajnie prawicowe i uznawane za antyunijne Zjednoczenie Narodowe będzie w stanie utworzyć rząd, zależy w dużej mierze od tego, czy pozostałe partie zdołają stworzyć efektywną koalicję. Jak donosi agencja Reutera, strategia jest prosta - chodzi o ponadpartyjny sojusz wokół najwyżej notowanych kandydatów w setkach okręgów wyborczych w całej Francji.

Dziś Emmanuel Macron zwołuje w sprawie tej strategii spotkanie z doradcami w Pałacu Elizejskim.

Przywódcy lewicowego Nowego Frontu Ludowego i obozu Macrona zapowiedzieli, że wycofają swoich przedstawicieli w okręgach, w których sojusznik miałby większe szanse na pokonanie polityka ZN w drugiej turze wyborów.

Sojusz w stanie niepewności

Do końca nie było jasne, czy do koalicji przeciwko ZN dołączy Francja Nieujarzmiona (LFI). To skrajnie lewicowa partia rządzona przez Jeana-Luca Mélenchona - polityka wywołującego duże podziały we Francji. Pomysły Mélenchona wzbudzają mieszankę zdumienia i przerażenia, zwłaszcza wśród wyborców o centrowych poglądach. Lewicowy polityk odwołuje się często do retoryki wojny klas, domaga się renegocjacji statusu Francji w Unii Europejskiej i wielbi latynoamerykańskich radykałów.

Urzędujący minister finansów Bruno Le Maire, sojusznik partii Macrona, wykluczył możliwość odezwy do wyborców o poparcie kandydata LFI. LFI jest zagrożeniem dla narodu - powiedział w radiu France Inter.

Te słowa z kolei rozwścieczyły członków Partii Zielonych, która przynależy do szerszego lewicowego sojuszu. Marine Tondelier przekazała, że jest "absolutnie zszokowana" wypowiedzią ministra nazwała ją "tchórzliwą i dyskryminującą".

Front republikański przeciwko ZN. Czy sukces w ogóle jest możliwy?

Jak informuje Reuters, analitycy mają wątpliwości, czy tzw. "front republikański" ma szansę odnieść sukces przeciwko Zjednoczeniu Narodowemu. Społeczeństwo jest zmęczone rządami obozu Macrona i obywatele niekoniecznie posłuchają liderów politycznych, którzy apelują o oddanie w drugiej turze głosu przeciwko partii Le Pen.

Dziś, do niedawna znajdująca się na marginesie, skrajna prawica ma szansę na historyczny i spektakularny sukces. Zwłaszcza, że w okresie przedwyborczym liderzy ZN zrobili wszystko, by pozbyć się łatki polityków o poglądach ksenofobicznych i jednoznacznie antyunijnych oraz antynatowskich. Ta strategia zadziałała, a Le Pen i Bardella przeciągnęli na swoją stronę całe rzesze wyborców Macrona, którego politykę określa się, jako oderwaną od codziennych trosk zwykłych Francuzów.

Po głosowaniu - w ramach politycznego manewru wyborczego - premier Gabriel Attal zawiesił plany reformy systemu bezrobocia, które redukowały zasiłki dla bezrobotnych, co w teorii ma udobruchać lewicowy elektorat.

Gra idzie o wszystko. Zjednoczenie Narodowe zaapelowało do centroprawicowej Partii Republikańskiej, do wycofania swoich kandydatów z okręgów, gdzie szansę na zwycięstwo mają politycy związani z partią Bardelli. Jednoznacznej odpowiedzi na wezwanie nie ma.