Po weekendowej tragedii w dyskotece w Koczani na wschodzie Macedonii Północnej na jaw wychodzą nowe fakty, pokazujące skalę zaniedbań ze strony właścicieli obiektu. Okazuje się, że brak licencji to tylko wierzchołek góry lodowej. Macedończycy oddają hołd ofiarom, ale część z nich wyraża swoje oburzenie na protestach i formułuje poważne oskarżenia pod adresem władz.
Hristijan Mickoski - premier Macedonii Północnej - zapowiedział, że po tragicznym pożarze dyskoteki w Koczani, w którym zginęło 59 osób, zostaną zaostrzone przepisy dotyczące tego typu obiektów. Mają być też prowadzone kontrole ich stanu technicznego.
Zapewniamy, że żaden obiekt, który nie spełnia minimalnych wymogów technicznych, nie będzie mógł działać mimo całego ryzyka i krytyki, z jaką rząd będzie musiał się później zmierzyć - mówił dziennikarzom cytowany przez Reuters Mickoski.
Tragiczny pożar w dyskotece wybuchł w czasie koncertu hip-hopowego ok. godz. 3 nad ranem. Sufit zapalił się najprawdopodobniej od nieodpowiednio użytych środków pirotechnicznych.
Śledczy ustalili, że klub miał tylko jedno wyjście ewakuacyjne, które było zamknięte. Brakowało gaśnic i zraszaczy przeciwpożarowych. Co więcej, w środku znajdowały się materiały łatwopalne.
Lokalne macedońskie media piszą, że dyskotekę otwarto w dawnym magazynie dywanów. Sufit był zrobiony z materiałów łatwopalny, a ściany z płyt gipsowo-kartonowych nie były zabezpieczone przed ogniem.
W wyniku pożaru do szpitali w całym kraju trafiło łącznie 155 osób. Najmłodsza z ofiar śmiertelnych tragedii w dyskotece miała 14 lat, a najstarsza - 24.
W niedzielę minister spraw wewnętrznych Macedonii Północnej Pancze Toszkowski przekazał, że właściciel klubu, w którym wybuchł pożar, nie miał odpowiedniej licencji. Jak dodał, sprawa jest badana pod kątem korupcji.
W związku z pożarem zatrzymano dotąd kilkanaście osób, w tym urzędników poprzedniego macedońskiego rządu.
Tłum osób poruszonych pożarem udał się w poniedziałek przed siedzibę urzędu miejskiego w Koczani, żądając rozmowy z byłym burmistrzem Ljupczo Papazowem, który tego dnia podał się do dymisji. Gdy policja zagrodziła im drogę, niektórzy ze zgromadzonych zaczęli rzucać w budynek lokalnych władz butelkami, jajkami i innymi przedmiotami, wybijając kilka szyb.
Zebrani wykrzykiwali w stronę władz miasta: "Mordercy", "Chcemy sprawiedliwości" czy "Każdy może być następny".
Policja interweniowała także w innym punkcie miasta. Protestujący zaatakowali kawiarnię związaną - jak podały lokalne media - z właścicielem dyskoteki.