Atmosfera w Waszyngtonie zaczyna być nie mniej gorąca, niż w Iraku. Po 12 dniach kampanii amerykańskie media donoszą o różnicach zdań na temat jej skutków wśród polityków. Wiele wskazuje, że spór sięga bardzo wysoko, bo – jak się nieoficjalnie mówi - dotyczy najbliższych współpracowników prezydenta.

A linia podziału nie jest dla nikogo zaskoczeniem: po jednej stronie wiceprezydent Cheney i sekretarz obrony Rumsfeld, po drugiej sekretarz stanu Powell i część Partii Republikańskiej, która obawia się, że obecna polityka Waszyngtonu nie ułatwi po wojnie naprawienia niezbyt dobrych stosunków dyplomatycznych USA ze światem.

Doszło do tego, że prasa stawia już otwarcie pytanie, czy opinie zapowiadające, że Irakijczycy porzucą broń i powitają siły inwazyjne kwiatami, nie wyprowadziły prezydenta Busha w pole.

Pentagon natomiast utrzymuje niezmiennie, że operacja w Iraku przebiega zgodnie z planem i jak dotąd przynosi sukcesy. Na dowód wylicza: w ciągu nieco ponad tygodnia siły inwazyjne zajęły blisko połowę terytorium Iraku, stanęły 80 km od stolicy i zdołały zapobiec najpoważniejszym zagrożeniom, o których mówiło się przed wojną. O załamywaniu się reżimu w Bagdadzie świadczą też – zdaniem Departamentu Obrony – doniesienia o próbach ucieczki z Iraku członków rodzin urzędników administracji Husajna.

Prezydent oficjalnie popiera tę optymistyczną wersję sytuacji. W czasie wieczornego przemówienia w Filadelfii Bush stanowczo oświadczył, że dzień po dniu wojska koalicji zbliżają się do Bagdadu i dzień po dniu zbliżają się do zwycięstwa.

FOTO: Archiwum RMF

01:10