To złowrogie określenie staje się jasne, kiedy uświadomimy sobie, jakie motywy zdominowały trwającą kampanię wyborczą. Potężne środki zaangażowano w niej w straszenie tym, co będzie, jeśli przeciwnik zdobędzie/utrzyma władzę. Co ciekawe, prowadzona tak kampania wygląda na zupełnie chybioną, bo wyborców straszenie po prostu nie interesuje.
Jak wiele uwagi sztaby wyborcze poświęcają temu, do czego prowadzą rządy rywali, nie sposób nie zauważyć, zwłaszcza w sporze, toczonym przez odwiecznych przeciwników, którzy prawdopodobnie zdobędą ok. dwóch trzecich wszystkich głosów. PiS i Koalicja Obywatelska piętnują nawzajem swoje błędy i afery w skali rozciągającej się od kpin z nieudolności po obsesyjne zarzucanie zbrodni szpiegostwa. Zwieńczeniem tak prowadzonych wywodów jest zwykle naprowadzenie przytłoczonego nimi wyborcy na myśl, że nie można przeciwnika dopuścić do władzy, a głosować trzeba na tego, kto pokazuje zagrożenie. Bo jego rywal zabierze, sprzeda, ukradnie albo bez sensu roztrwoni. Straszenie jest wszechobecne.
Wyborca straszony odczuwa zagrożenie, i o to chodzi. Sztaby wyborcze w istocie więc grożą wyborcom seriami kataklizmów, na które będzie narażony, jeśli wybierze kogoś innego niż grożący. Nie grożą jednak bezpośrednio, w swoim imieniu. Robią to opisując mniej lub bardziej podkoloryzowane cechy przeciwnika. Tak jest nawet wygodniej. Formułując groźbę we własnym imieniu można się narazić na odpowiedzialność. Jeśli jednak robi się to pośrednio, twierdząc że krzywdy spowoduje ktoś inny - pozostaje się bezkarnym. Co więcej, skalę zagrożenia określa tylko fantazja autora - przeciwnikowi można przecież przypisać dokładnie każdy zamiar.
To jednak nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z groźbami.
Człowiek, któremu grożono, staje się czujniejszy i uważniejszy. Ocenia realność opisywanego mu zagrożenia i dokonując wyboru tego, na kogo chce głosować, klasyfikuje groźby. Prawdopodobnie od "wydumana bzdura" po "absolutny priorytet". Na tle tej właśnie klasyfikacji pojawiają się opracowane przez Centrum Edukacji Obywatelskiej dane "Latarnika Wyborczego". To serwis, który dzięki serii odpowiedzi na specjalnie dobrane pytania pozwala ocenić poglądy polityczne i ułatwia tym wskazanie ugrupowań, które najlepiej spełniają oczekiwania wyborcy.
Dzięki odpowiedziom na pytania "Latarnik" pozwala też na sklasyfikowanie gróźb, z którymi wyborca się styka. Jedne uznaje za istotne, przyznając, że jakaś dziedzina życia jest dla niego ważna, inne zsuwa na dalszy plan jako drugo - bądź trzeciorzędne.
Ankiety "Latarnika" wypełniły już ponad dwa miliony osób. Ponad 90 proc. z nich za najważniejsze uznały sprawy niezwiązane z głównym nurtem kampanii opartej na groźbach. Według ponad 93 proc. ważne jest ograniczenie finansowania mediów publicznych z budżetu, według 92 proc. - wzmocnienie niezależności sądów, a według 91 proc. - wartości chrześcijańskie jako podstawa polityki społecznej państwa.
Kwestia relokacji imigrantów, podnoszonej jako jedno z głównych zagrożeń znalazła się dopiero na dziesiątym miejscu pod względem znaczenia. Zmniejszenie wpływu Unii Europejskiej na polską politykę wewnętrzną zajęło w skali znaczenia 17 miejsce na 20, a kwestie zwiększania wydatków na obronność i zablokowania importu zboża z Ukrainy znalazły się na samym końcu tematów, uznawanych za istotne.
Możliwe zatem, że intensywnie i ogromnym kosztem eksploatowane główne motywy kampanii są dla wyborców nie tylko wydumane, ale i... chybione?