Antychryst ma przybyć znad Sekwany i będzie mieć urzekającą twarz przyszłego premiera Francji, Jordana Bardelli. Wraz z jego pojawieniem się na szczytach władzy, Rosja zyska atomowego sojusznika na zachodzie, a NATO zacznie chwiać się w posadach. Apokaliptyczna wizja jest - jak zwykle - przesadzona. Jedno jest jednak pewne - w ogarniętej chaosem Europie, po zwycięstwie francuskiego Zjednoczenia Narodowego nie będzie bezpieczniej.
Zacznijmy od Rosjan, wyjątkowo powściągliwych w komentowaniu sytuacji we Francji. Pytany o perspektywy niedzielnych wyborów we Francji, rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow odparł:
Oczywiście wynik wyborów nas interesuje, dlatego obserwujemy rozwój sytuacji. Zauważamy dynamikę związaną ze spadkiem popularności niektórych sił politycznych i wzrostem innych. Ale to wewnętrzna sprawa Francji.
Lakoniczny komunikat można odczytywać następująco: proukraińskie stronnictwo skupione wokół Emmanuela Macrona przegrywa z kretesem, władzę przejmą ci, którzy politykę zagraniczną Paryża krytykowali i którzy będą mniej konfrontacyjnie nastawieni wobec Rosji.
Polityka zagraniczna i kwestie obronności są postrzegane we Francji jako domena prezydenta. To w teorii dobra wiadomość dla Polski - bo Emmanuel Macron udowodnił w ostatnim czasie, że w kontekście dozbrajania Ukrainy i wzmacniania europejskiego NATO bliżej mu do stanowiska Warszawy czy stolic krajów bałtyckich.
Rzecz jednak w tym, że wyraźnego zapisu w konstytucji dającego prawo jedynie prezydentowi do wyłącznego decydowania o obszarach dyplomacji i wojskowości nie ma. To kwestia uznaniowa, która do tej pory nie była kwestionowana, ale już wiemy, że od teraz będzie. Liderzy Zjednoczenia Narodowego już zapowiedzieli, że prezydenta szanować będą, jednak politykę uprawiać chcą po swojemu.
Na czym polega ten dziwny układ? Prezydent ma tytuł głównodowodzącego, przewodniczy radom bezpieczeństwa, negocjuje traktaty międzynarodowe i jest ostateczną instancją mogącą nakazać użycie środków odstraszania nuklearnego. A co ma do tego rząd? Rząd ma wszystko, ponieważ kontroluje budżet, który musi zostać zatwierdzony przez parlament.
Marine Le Pen w czasie kampanii oświadczyła zjadliwie, że tytuł "naczelnego wodza", który nosi Macron, jest czysto honorowy. To wzbudziło powszechną wściekłość w obozie prezydenckim, a komentatorzy uznali nawet, że liderka ZN niepotrzebnie przyjęła ryzykowną taktykę konfrontacyjną, bo głowa państwa posiada również narzędzia, które pozwolą na utrudnianie życia rządowi. Pójście na pełne zwarcie jest po prostu nieopłacalne dla żadnej ze stron - uzasadniali analitycy.
Ale Le Pen nie będzie unikać starć. W czwartek w Brukseli Emmanuel Macron zapowiedział, że zaprezentuje Thierry'ego Bretona na stanowisko komisarza Francji w kolejnej kadencji UE. Marine Le Pen odpowiedziała od razu, że wyznaczenie komisarza należy do prerogatyw premiera, a szefem rządu nie będzie sojusznik prezydenta.
Thierry Breton jest "człowiekiem" Macrona i forsuje jego wizję europejskiej obronności opartej na kontynentalnym przemyśle.
Co to wszystko oznacza? Prawdopodobny pat w podejmowaniu kluczowych, strategicznych decyzji. Rząd może blokować prezydenta w kwestiach wysłania wojsk czy uzbrojenia na Ukrainę, a prezydent może mścić się dokonując obstrukcji dekretów rządowych.
Demagodzy ze Zjednoczenia Narodowego robią to, co wszyscy demagodzy na całym świecie - mówią wyborcom rzeczy, które ludzie chcą słyszeć.
W 2022 roku, gdy wojska rosyjskie szturmowały podkijowskie miejscowości, Marine Le Pen - wówczas kandydatka w wyborach prezydenckich - oznajmiła, że gdy tylko wojna się zakończy "zaapeluje o wprowadzenie strategicznego zbliżenia między NATO i Rosją". Liderka ZN potwierdziła także, iż zamierza wycofać Francję ze zintegrowanego dowództwa wojskowego NATO, zachowując tylko prawa przyjęte przez art. 5 Paktu - o wzajemnej obronie.
Dziś główni faworyci do zwycięstwa w wyborach parlamentarnych mówią coś zgoła innego. Francja nie może opuszczać dowództwa wojskowego NATO, gdy jesteśmy w stanie wojny, ponieważ znacznie osłabiłoby to pozycję Francji na scenie europejskiej i, oczywiście, jej wiarygodność wobec sojuszników - przekazał tuż przed wyborami do parlamentu Jordan Bardella, cytowany przez AP.
Przyszły premier zasygnalizował także zdecydowane zaostrzenie kursu wobec Kremla, gdy stwierdził, że "Rosja stanowi wielowymiarowe zagrożenie dla bezpieczeństwa Europy i Francji". Bardella podkreśla, że nie będzie podważał zobowiązań sojuszniczych, także tych wobec Ukrainy.
W przeciwieństwie jednak do Macrona, polityk ZN wyznacza "czerwoną linię", odmawiając zdecydowanie wysłania wojsk francuskich w rejon konfliktu i sprzeciwiając się przekazywaniu systemów dalekiego zasięgu do Kijowa.
Na poziomie deklaratywnym, postawa Zjednoczenia Narodowego wygląda więc nie najgorzej. Cytowany przez RFI Nicolas Tenzer, politolog z Sciences Po w Paryżu zauważa jednak, że zarówno w parlamencie francuskim, jak i europejskim ZN nigdy nie zagłosowało za choćby jedną rezolucją na korzyść Ukrainy i nigdy nie poparło żadnej inicjatywy potępiającej rosyjskie zbrodnie.
Stosunki ZN z Moskwą są mętne. Pożyczki finansowe na kampanię od rosyjskiego banku, częste odwiedziny liderów partii w Moskwie i jeszcze częstsze deklaracje konieczności zacieśnienia relacji z Kremlem każą postawić znak zapytania, po czyjej stronie znajduje się partia Le Pen i Bardelli.
Kreml będzie miał agentów wpływu i informacji. Istnieją pewne powiązania od dłuższego czasu. Musimy być czujni - zwraca uwagę w RFI Michel Foucher, były ambasador Francji na Łotwie i były dyrektor centrum polityki Ministerstwa Spraw Zagranicznych. I dodaje, że nie ufa Bardelli i jego deklaracjom.
Ale sądzić, że przyjście do władzy Zjednoczenia Narodowego oznacza rychły koniec NATO i stworzy z Francji rosyjskiego satelitę, to potężna przesada.
Emmanuelowi Macronowi zajęło dwa lata bombardowań miast ukraińskich, rzezi cywili i łamania wszystkich umów międzynarodowych przez Moskwę, by dojść do wniosku, że same telefony do Władimira Putina nie rozwiążą problemu trwającej wojny.
Emmanuel Macron, początkowo jeden z największych orędowników "dogadywania się" z Kremlem, późno postawił na inny pomysł i zrobił to w sposób, który zdumiał większość jego partnerów w Europie i Ameryce. Słynna już koncepcja braku "czerwonych linii" - polegająca na niewyznaczaniu granic ewentualnej interwencji Zachodu w Ukrainie - została odebrana bardziej jako kuglarska sztuczka, której nie zaakceptowano szerzej w NATO i UE, jako obowiązującej strategii.
Emmanuel Macron zaordynował przestawienie gospodarki francuskiej na tryby wojenne i masową produkcję uzbrojenia, z którego część miała zostać przekazana Kijowowi. Nie zrobił tego jednak wzruszony heroizmem ukraińskich żołnierzy i w obawie przed rosnącym zagrożeniem dla Polski na wschodniej flance NATO. Zrobił to po to, by podważyć monopol Stanów Zjednoczonych i by setki miliardów euro za broń płynęły ze świata nie do Ameryki, a do Francji.
Macron prowadził politykę pełną niekonsekwencji. Sojusz Berlina z Paryżem postawiono pod znakiem zapytania, w związku z niezgodnościami w kwestiach polityki wobec Rosji, Ukrainy, Stanów Zjednoczonych i obronności UE. We Francji prezydent stracił poparcie i stał się symbolem nieudolności w czasach kryzysu migracyjnego, klimatycznego, geopolitycznego i gospodarczego. Emmanuel Macron za swoje błędy zapłacił najwyższą polityczną cenę - został sam.
Radosław Sikorski zwykł podkreślać, że to UE przekazała Ukrainie więcej funduszy niż USA. To prawda. Jest tylko jeden szkopuł: fundusze funduszami, ale zdecydowaną większość broni Ukrainie dostarczył Waszyngton. Gdy wiosną 2024 roku Rosjanie szykowali się do ofensywy na Charków, Wołodymyr Zełenski nie błagał o pomoc Paryża, Berlina i Brukseli, ale apelował do Kongresu USA o przyspieszenie prac nad pakietem pomocowym.
Rola Francji w kontekście bezpieczeństwa europejskiego - choć istotna - nie może być wyolbrzymiana. Dopóki Europa nie rozwinie własnego przemysłu zbrojeniowego, nie wdroży reform związanych z obronnością i nie zwiększy własnego potencjału militarnego, będzie pozostawała zależna od Stanów Zjednoczonych.
A Bardella ze Zjednoczenia Narodowego mówi w tym kontekście właściwie to samo, co Macron: przemysł zbrojeniowy Francji trzeba rozwijać. Widzi w tym oczywisty interes ekonomiczny i - naturalnie - nie ma w tym nic złego.
To, co może niepokoić, to okres nieuchronnego chaosu nad Sekwaną. Macron będzie prezydentem do 2027 roku i można się spodziewać, że już szykuje się do otwartego konfliktu z nowym rządem. Polityka zagraniczna Paryża i ta związana z bezpieczeństwem Europy będzie więc ciągle źródłem niepewności wśród partnerów Francji.
Francja pod rządami ZN na pewno nie ułatwi też funkcjonowania NATO jako bloku twardo sprzeciwiającego się rosyjskiej ekspansji. Ale czy spowoduje większe pęknięcie wśród zachodnich sojuszników? Wątpliwe.
W rozmowie z AFP ustępujący szef Paktu Jens Stoltenberg zaznaczył, że jak pokazuje doświadczenie, Sojusz jest odporny na perturbacje polityczne i każdy kraj, który ma do wyboru działać sam, lub w ramach szerszego systemu bezpieczeństwa, wybierze opcję drugą.
Nikt nie wie, co zrobi partia Marine Le Pen, gdy obejmie już władzę. Nikt nie wie, ponieważ przedstawiciele Zjednoczenia Narodowego zmieniają poglądy w zależności od tego, skąd akurat powieje wiatr. Francja nie jest jednak autonomiczną, samotną wyspą, ale funkcjonuje w ramach potężnego bloku państw, które posiadają wspólną obronność i gospodarkę. Opuszczenie któregoś z tych bloków oznacza skazanie się na marginesy światowej polityki.
Dziś w niedzielę wybory we Francji. Ale 4 lipca głosować będą obywatele Wielkiej Brytanii, która postanowiła opuścić struktury UE i boryka się z drożyzną, kryzysem gospodarczym i chaosem politycznym. Czy ktoś dziś pamięta o Londynie?