W tym tygodniu byliśmy świadkami zderzenia dwóch filozofii działania wobec Rosji. Putin nadal robi na Ukrainie to, co chce i nie wywiązuje się z obietnic deeskalacji konfliktu. Dlatego większość państw w Unii uważa, że należy nałożyć na Rosję kolejne sankcje, które jeszcze dotkliwiej niż dotąd uderzą w rosyjską gospodarkę. I rzeczywiście - w miniony poniedziałek zapadła decyzja w Brukseli o kolejnych restrykcjach wobec caratu Putina. Ale w Europie są politycy i kraje, które mają zupełnie inny pogląd…
Nie da się ukryć, że państwa członkowskie Unii są zmęczone trwającym od kilku miesięcy konfliktem na Ukrainie. Podziały są coraz bardziej widoczne. Niektórzy, choćby Finowie, Czesi, Słowacy, Węgrzy, czy też Cypryjczycy, otwarcie zaczynają mówić o tym, że nie chcą narażać swych gospodarek na kolejne środki odwetowe ze strony Kremla. A skoro dotychczasowe sankcje nałożone przez Unię i USA nie przyniosły skutku - bo przecież nadal rosyjski niedźwiedź szczerzy kły - to nie ma sensu nakładać kolejnych restrykcji.
No właśnie, ale jeśli nie kij, to co? Marchewka? Wycofanie się z sankcji i uznanie, że w XXI wieku godzimy się na naruszenie integralności terytorialnej suwerennego państwa w Europie? Tego przecież zaakceptować nie możemy. Stawką jest nasza wiarygodność, ale co ważniejsze bezpieczeństwo w przyszłości.
Szczególnie dziwić może fakt, że również dawne "demoludy" posługują się takimi argumentami. Niemal dziesięć lat temu Putin nazwał upadek Związku Radzieckiego największą katastrofą geopolityczną XX wieku. Dzisiaj coraz częściej mówi się o tym, że Władimir Władimirowicz dąży do odbudowy dawnego imperium radzieckiego potwora. Ulice Pragi i Budapesztu były już rozjeżdżane przez radzieckie czołgi. Do Kijowa rosyjskie jeszcze nie dotarły, ale zaledwie kilka dni temu czołgi sprowadzone z Rosji atakowały lotnisko w Ługańsku. Bez wątpienia odpowiedź Europy i świata na aneksję Krymu nie była wystarczająca. Brak zdecydowanej reakcji na politykę Kremla jedynie zaowocuje jeszcze większą eskalacją agresji w przyszłości. I boje się, że nie tylko wobec Ukrainy.
Każdy kalkuluje i liczy, ile będzie kosztować ta spirala sankcji. Nie wszystkie straty uda się pokryć. Takich środków nie ma ani w budżecie Unii, ani tym bardziej w budżetach poszczególnych państw. Tyle tylko, że bezpieczeństwo nie ma ceny. A Putin wydaje się nie mieć hamulców, co pokazało porwanie estońskiego oficera kontrwywiadu przez rosyjskich agentów. I to chwilę po opuszczeniu Tallina przez Baracka Obamy i jego zapewnieniach, że zasada trzech muszkieterów - czyli jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - nadal obowiązuje.
Cóż więc robić? Najważniejsze, żeby utrzymać jedność wszystkich państw Unii wobec prowokacji ze strony Kremla. Tym bardziej, że ze względu na to, co się dzieje w Iraku i Syrii sytuacja na Ukrainie nie jest dzisiaj dla USA priorytetem. Ten konflikt dzieje się w Europie i to Europa musi go rozwiązać.