Czy polski Premier zostanie europejskim Prezydentem? To było ostatnio najczęściej zadawane pytanie, zwłaszcza od kiedy w mediach europejskich gruchnęła wieść, że premier Donald Tusk jest jednym z najpoważniejszych faworytów do objęcia stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej. Co wtedy z Polską? Kto nowym premierem? Kto szefem Platformy? Kto na stanowiskach ministrów? Czy nastąpią zmiany w Sejmie? A może będą przedterminowe wybory?...
Niekończąca się lawina pytań bez jasnych odpowiedzi... Ale, zanim poznaliśmy odpowiedź na najważniejsze pytanie, zdążyliśmy się już dowiedzieć, głównie od PiS, jak marne jest stanowisko szefa Rady Europejskiej. Wiemy też dlaczego Donald Tusk mógł liczyć na tę nominację. Ano jest spolegliwy i służalczy, dlatego miał szansę...
Niech nikogo nie zmylą banialuki opowiadane na sejmowych korytarzach i przed kamerami telewizji. A usłyszeć można oczywiście wiele. Na przykład, że stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej jest mało znaczące. Albo, że osoba pełniąca tę funkcję tak na prawdę niewiele w Brukseli może. No cóż, wszystko to można między bajki włożyć. Upływająca kadencja byłego premiera Belgii, Hermana van Rompuya, przewodniczącego Rady Europejskiej od grudnia 2009 r., pokazała bowiem, jak ważna jest to funkcja. To nie kto inny, ale van Rompuy zwoływał szczyty europejskich przywódców, w czasie których zapadały najbardziej strategiczne dla całej Unii decyzje, choćby te dotyczące programów pomocowych dla państw strefy euro zagrożonych bankructwem. To właśnie van Rompuy prowadził wówczas rozmowy ze wszystkimi państwami i budował koalicje oraz kompromisy, bez których trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie Unii. To także on reprezentował Unię na zewnątrz w sprawach dotyczących polityki zagranicznej i bezpieczeństwa.
Długo nie mieliśmy pewności, że popierany przez rządy prawicowe premier Donald Tusk zostanie wybrany przewodniczącym Rady Europejskiej. Jego najpoważniejszą konkurentką była kandydatka lewicy, premier Danii Helle Thorning-Schmidt, szerzej znana dzięki selfie z prezydentem USA Barackiem Obamą i brytyjskim premierem Davidem Cameron wykonanemu w czasie pogrzebu Nelsona Mandeli. Ale, ale - dlaczego kandydat prawicy i kandydatka lewicy? Co to za dziwne układanki, składanki, kolorowanki w tej Unii? Dlaczego ci a nie tamci, dlaczego ten a nie tamten? Ano dlatego, że decyzja w sprawie przewodniczącego Rady Europejskiej jest elementem większej układanki. Chodzi bowiem o jeszcze dwa inne niezwykle istotne stanowiska, z których tylko jedno jest już obsadzone.
W lipcu br. na przewodniczącego Komisji Europejskiej został wybrany kandydat prawicy, były premier Luksemburga Jean-Claude Juncker. Stanie on na czele Komisji dopiero w listopadzie a na razie jest na etapie kompletowania Komisji Europejskiej, a więc swoich współpracowników, czyli komisarzy. Wszystkie państwa członkowskie zgłosiły już swoich kandydatów, ale zanim zostaną rozdane poszczególne teki, najpierw trzeba uzgodnić dwa inne stanowiska: wspomnianego już przewodniczącego Rady Europejskiej oraz Wysokiego Przedstawiciela Unii do Spraw Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa. Ten ostatni jest jednocześnie... wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej, co w żargonie brukselskim nazywa się "podwójnym kapeluszem". Architektura instytucjonalna Unii jest rzeczywiście pogmatwana, ale to, o czym trzeba pamiętać, to fakt, że zanim dowiemy się, kto zostanie komisarzem ds. energii, ds. konkurencji, czy też ds. handlu zagranicznego, najpierw trzeba obsadzić dwa inne stanowiska. I w przypadku obu tych stanowisk faworytami byli Polacy: premier Donald Tusk na przewodniczącego Rady Europejskiej i minister Radosław Sikorski na stanowisko Wysokiego Przedstawiciela.
Oczywiście obu tych funkcji Polacy objąć nie mogli. Unijne nominacje rządzą się twardymi regułami, których wspólnym mianownikiem jest równowaga: między państwami małymi i dużymi, między Północą i Południem, między Wschodem i Zachodem. Do tego dochodzą takie kryteria, jak: narodowość, przynależność do europejskiej prawicy lub lewicy, no i oczywiście płeć, bo w Brukseli dba się o to, żeby płeć piękna była należycie reprezentowana na najwyższych szczeblach. Więc jeśli w sobotę zapadły określone decyzję, co do stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej i Wysokiego Przedstawiciela, to momentalnie ma to wpływ na podział tek również w ramach Komisji Europejskiej. Dlaczego? Bo każdy przywódca europejski, który jechał do Brukseli na sobotni szczyt, starał się jak najdrożej sprzedać swoje poparcie dla kandydatów na te dwa najważniejsze stanowiska. A zasada, zgodnie z którą: "na im dalszy kompromis idziesz, tym więcej możesz żądać od swych partnerów", doskonale się sprawdza, kiedy mowa o unijnych stanowiskach.
Po zwycięstwie Donalda Tuska w minioną sobotę jedno jest pewne: otworzył się nowy etap rozwoju Polski i budowania naszej pozycji już nie tylko w Europie, ale i na całym świecie. Polska stała się jednym z najpoważniejszych rozgrywających w Unii liczącej 28 państw członkowskich. Dzisiaj nikt nie myśli o Polsce, jak o głównym hamulcowym integracji. Dzisiaj też nikogo z Polski nie wyzywa się od kartofli. Przeciwnie, dzisiaj Unia powiedziała wszystkim w Europie - chcemy Polaka, dzisiaj Unia powiedziała wszystkim na świecie - mamy Polaka.