"Myślisz, że jesteś z żelaza, bo udało ci się ukończyć kiedyś jakiegoś Ajronmena czy InnegoMena? Nie jesteś! Sprawdź się z Hardą, która udowodni ci czym jest PRAWDZIWA STAL” – czytamy na stronie internetowej najtrudniejszego triathlonu na świecie. Startuje już 22 czerwca. Organizują go Polacy, którzy zaplanowali najtrudniejsze wyzwanie, jakie można sobie wyobrazić. To 5 kilometrów pływania w wodach Zalewu Orawskiego. Później zawodnicy wsiadają na rowery i pokonuj 225 kilometrów dookoła Tatr. Na deser 55 kilometrów biegu przez Tatry. Cała trasa to ponad 8 tysięcy metrów przewyższenia! Czy takie zawody da się ukończyć? Kim trzeba być, żeby porwać się na takie wyzwanie? Czy w ogóle warto kusić los? O tym wszystkim Paweł Pawłowski rozmawiał z organizatorami Hardej – Piotrem Szmytem i Marcinem Wernikiem.

Paweł Pawłowski RMF FM: Wyzwanie, jakim jest Harda, nie jest dla każdego.

Piotr Szmyt: Nie jest dla każdego. Przede wszystkim jest dla osób, które mają jakieś marzenia o wyprawie życia; o próbie przetrwania w warunkach, których na co dzień się nie spotyka. Dystanse, które wyznaczyliśmy, są długie i wymagają umiejętności we wszystkich trzech dyscyplinach. Oprócz tego trasa jest po prostu trudna.


Jak zatem wygląda ta trasa?

Piotr Szmyt: Pierwszy element to pływanie. Uśredniliśmy ten dystans do 5 kilometrów. W związku z tym, że w poprzednich latach zawodnicy nie za bardzo radzili sobie z określaniem kierunków i zmieniali dystans, więc i tak płynęli te 5 kilometrów. Ciekawe jest to, że nawigujemy tylko i wyłącznie na punkt, który jest na mecie.

Marcin Wernik: To wielki pomarańczowy baner, który stoi na drugim brzegu. Wypływamy na środek jeziora i próbujemy dostrzec z tej odległości mały, kolorowy punkcik, który widnieje w dali.

To chyba niełatwe?

Piotr Szmyt: Z racji tego, że to jest jednak kawałek dystansu, to zdarza się, że bezpośrednio po wejściu do wody ten punkt po prostu znika gdzieś za falami. Wtedy trzeba nawigować na krajobraz. Im bliżej celu, tym łatwiej. Są tam jednak delikatne prądy, które znoszą zawodników. W zeszłym roku była dość duża fala, która spowodowała, że zawodnicy rozpływali się na boki. Dlatego ten element wymaga skupienia i częstej korekty.

Dopływamy do brzegu, wskakujemy na rower i co dalej?

Piotr Szmyt: Tu się rozpoczyna długa wycieczka. To pętla wokół Tatr czyli 225 kilometrów. Mamy tu wymagające, a wręcz mordercze podjazdy pod Ząb czy Zuberec, gdzie czeka nas bardzo długa wspinaczka. Wymaga to pracy czysto siłowej. Później mamy szybkie zjazdy, gdzie trzeba mieć wyczuty sprzęt, bo prędkości sięgają 80 km/h. O ile na początku jest świeżość w nogach i w głowie, to po połowie dystansu może pojawiać się zmęczenie i braki w koncentracji, które mogą spowodować czasami jakąś wywrotkę.

Jesteśmy w połowie dystansu. Ile godzin wysiłku mamy za sobą?

Marcin Wernik: Najszybsi zawodnicy dystans rowerowy pokonują w jakieś 7-8 godzin. Mogą być jednak tacy, którzy pokonają go w 10 lub 12 godzin. Limit na całe zawody wynosi 30 godzin i jest trochę uzależniony od przepisów Tatrzańskiego Parku Narodowego. Musimy skończyć o zmroku, bo takie są przepisy. Jeśli w połowie dystansu mamy 15 godzin, to szanse na ukończenie zawodów są bardzo małe.

Oprócz roweru mamy na sam koniec morderczy bieg.

Piotr Szmyt: Kluczowe jest dotarcie do zmiany z roweru na bieg i to, w jakim będziemy wtedy stanie. Jeśli ktoś zbyt szybko pociśnie rower, to podczas biegu zabraknie świeżości. Ale jeśli przeciągniemy zbyt długo rower, to może okazać się, że na bieg nie wystarczy nam czasu, co wielokrotnie zdarzało się w poprzednich latach.

Co czuje zawodnik na trasie? To zmęczenie? Stach? Świadomość zbliżającego się zmroku?

Piotr Szmyt: To wszystko, o czym wspomniałeś, pojawia się. Występują wszystkie elementy, w zależności od warunków pogodowych. W zeszłym roku w wodzie była dość duża fala, było też zimno. Przez to niektórzy zawodnicy zostali zwyciężeni. W poprzednich latach zdarzało się również, że w górach zawodników spotykała burza. Wtedy pojawia się strach o bezpieczeństwo. To wymusiło na nas zmianę dystansu. Pojawia się też przede wszystkim zmęczenie. Walka z ciałem i z głową, która bardzo często chce odpocząć, chce zasnąć, ale trzeba walczyć dalej, bo to jest jedna lub dwie próby w życiu, na które się porwiemy. Będąc w połowie zadania, ciężko jest odpuścić, choć są takie sytuacje, w których po prostu trzeba.

Mówisz, że głowa chce odpocząć i zasnąć. Jak to jest z tym odpoczynkiem na trasie? Można przysiąść, odpocząć lub zdrzemnąć się kilka minut?

Marcin Wernik: Można, chociaż najlepsi zawodnicy tego nie robią. Oni traktują te zawody jak każde inne zawody triathlonowe. W strefie zmian starają się spędzić jak najmniej czasu. To szybkie przebranie się i wyruszenie na kolejny odcinek. Oni po prostu walczą o minuty. Oczywiście tacy zwykli zawodnicy potrafią odpocząć. Można się zdrzemnąć, bo rower trwa całą noc. Można więc poświęcić na sen 15 minut czy pół godziny, ale tylko jeśli ma się świadomość zapasu czasu, bo czasem zwyczajnie tego nie ma. Są więc zawodnicy, którzy nie ukończyli zawodów tylko dlatego, że tych paru minut im zabrakło.

Są jednak tacy zawodnicy - i jest ich sporo - którzy docierają do mety. Wydaje się, że to nadludzie, bo to jednak 30 godzin wysiłku, który łączy w sobie 3 dyscypliny.

Marcin Wernik: Nie trzeba być nadczłowiekiem. Ukończyłem pierwszą edycję i mówię o sobie, że jestem pogromcą mitów. To dlatego, że nie uważam siebie za nadczłowieka. Nawet nie uważam się za wybitnego sportowca. Po prostu trzeba mieć silną głowę. To jest najważniejsze. Oczywiście trzeba być przygotowanym fizycznie. Nie każdy jest w stanie to ukończyć, ale naprawdę to nie są zawody dla nadludzi! Wszystko jest w głowie. Jest taki cytat, z którego się bardzo często śmieję. Mówi on o tym, że każdy, kto ukończył Iron Mana, musi być wybitnym sportowcem. Ukończyłem Iron Mana, ukończyłem Hardą, która jest dużo trudniejsza i nie uważam, że jestem wybitnym sportowcem. Jest to mit, który jest zakorzeniony przez ludzi, którzy dowartościowują się ukończeniem zawodów. Ale takie zawody są dla każdego, kto chce się zmierzyć z własną głową, ciałem i trudnym wyzwaniem. Jasne, że nie jest to łatwe, ale jest to dla każdego sprawnego i przygotowanego człowieka możliwe do ukończenia.

Zakładam, że przy takim wyzwaniu ważną kwestią jest bezpieczeństwo. Trzeba mieć ze sobą konkretne wyposażenie i to, o czym piszecie w regulaminie, czyli wsparcie.

Piotr Szmyt: Tak jest. Ale jeśli chodzi o sprzęt, to nie mamy większego wpływu i nie chcemy ingerować w to, na jakim sprzęcie zawodnicy będą pokonywać dystans rowerowy. Jest możliwość zmiany tego sprzętu w trakcie, jeśli ktoś woli podjeżdżać na szosowym, a po płaskim poruszać się na czasowym, to proszę bardzo. Wymagamy jednak wyposażenia, które zapewni bezpieczeństwo: NRC-tka, gwizdek, kurtka przeciwdeszczowa czyli elementy, które na etapie górskim, gdzie nie za bardzo można liczyć na pomoc, mogą decydować o utrzymaniu się w zdrowiu. Oprócz tego sprzętu, który jest wymagany przez regulamin, bardzo dużą rolę odgrywa support, czyli ludzie, którzy wspierają zawodnika podczas tych zmagań. Mówimy tu głównie o etapie rowerowym, gdzie jest większy dostęp do sprzętu, są samochody z jedzeniem, z częściami itd. Ale support to też osoba zaufana, z którą wychodzimy w góry.

Marcin Wernik: Niektórzy zawodnicy swoich supporterów zabierają w góry i biegną z nimi. To wsparcie mentalne, bo zaznaczamy, że zawodnik musi nieść swój plecak. Niestety z doświadczenia wiemy, że ci supporterzy nie zawsze są dobrze przygotowani. Wydaje im się, że to ostatni element tego triathlonu; zawodnik będzie zmęczony, ale pomocnik będzie miał tylko przechadzkę. Zdarzały się więc historie, że jeden z supporterów na końcu trasy biegowej był tak wyczerpany, że o mało nie skończyło się akcją ratunkową. Sugeruję więc, że ten support nie zawsze jest konieczny na całej trasie. Zadaniem supportu jest dostarczanie pożywienia w kluczowych miejscach na trasie. My zakładamy, że jest tylko jeden punkt żywieniowy w schronisku na Ornaku i to wynika tylko z tego, że supprot miałby problem z przemieszczeniem się z Ornaku do schroniska w Murowańcu w odpowiednim czasie. W związku z tym zakładamy, że zadaniem supportu jest dostarczenie pożywienia czy odzieży, ale ten support może poruszać się dołem i pojawiać tylko w kluczowych momentach. To proponowana strategia, ale decyzja zależy już tylko od zawodnika.

Po co ludzie startują w takich imprezach? To kwestia sprawdzenia siebie i pokonania własnych słabości? Po prostu: po co?

Piotr Szmyt: Przede wszystkim myślę, że dla frajdy. To jest przepiękna trasa. Porównując z innymi benchmarkowymi imprezami jak Swissman czy Celtman, ta trasa jest trudniejsza, ale przede wszystkim jest przepiękna. Te polskie góry, które okrążamy rowerem, a później mamy okazję zmierzyć się z samą granią, to jest coś, co naprawdę warto przeżyć. To coś, co zostaje na długo w głowie i niezależnie od tego, jaki jest wynik tej batalii, to te wspomnienia zostają na zawsze.

Marcin Wernik: Pewnie motywacje są różne. My mówimy, że to nie jest impreza, która ma na celu wyłonienie najlepszego zawodnika. To po prostu rodzinna przyjacielska impreza. Zawodnicy, którzy podejmują się tego wyzwania, są dla nas bardzo ważni. Bardzo często zawiązujemy przyjaźnie, spotykamy się, mamy kontakt. Być może to też przyciąga tych "szaleńców", którzy chcą zmierzyć się z Hardą. Te emocje, które są na mecie, z pewnością są tego warte. Świetnie widać to na filmach z poprzednich edycji, gdzie zawodnicy są szczęśliwi z tego, że na tej mecie udało im się znaleźć.

To już kolejna edycja Hardej, ale jak to wszystko się zaczęło?

Marcin Wernik: Jakiś czas temu chciałem ukończyć zawody takie jak Norseman czy Swissman. Są one bardzo dobrze rozpoznawalne, dlatego jest 10 kandydatów na jedno miejsce na liście startowej. Przez 2 lata z rzędu w losowaniu, które odbywa się przed zawodami (tak kwalifikuje się zawodników), nie udało mi się wygrać miejsca na tych zawodach. Dlatego zacząłem rozmawiać z Piotrkiem i stwierdziliśmy, że zrobimy takie zawody sami. Kiedy zaczęliśmy planować trasę, stwierdziliśmy, że to będzie coś! Trasa jest logiczna i piękna. Jest trudna i nawet trudniejsza, niż Norseman czy Swissman. Myślę, że to daje potencjał imprezie, który pozwoli ściągać zawodników z całego świata, chcących się z tą trasą zmierzyć. A naprawdę warto, bo to trudna, ale i przepiękna trasa w polskich Tatrach. 

(j.)