"Jeśli tylko każdego dnia uda mi się wygrzebać z cieplutkiego śpiwora, to jestem pewien, że będzie dobrze" - mówi RMF FM w specjalnym łączeniu z Antarktydy podróżnik Mateusz Waligóra. Rozpoczął on już swoją kolejną długodystansową wędrówkę i ma za sobą pierwszy kilkanaście kilometrów. Tym razem jego celem jest dotarcie na biegun południowy. Chce przejść 1200 kilometrów i 60 dni marszu. Porusza się na nartach i ciągnie za sobą sanie, na których jest 120 kilogramów ekwipunku. Może być czwartym Polakiem, który dotrze na biegun samotnie, bez wsparcia z zewnątrz.
Mateusz Waligóra rozpoczął marsz w lodowej zatoce Hercules Inlet. Zakończy go, po przejściu lodowej pustyni, przy stacji badawczej Amundsen-Scott.
O pierwszych wrażeniach opowiedział w specjalnym łączeniu z Antarktydy z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem.
Przedwczoraj wylądowałem w zatoce Hercules Inlet, ale traktuję ten dzień jako zerowy, bo wylądowaliśmy tam małym samolotem o godzinie 18, więc przeszedłem tylko 4 kilometry lodowcem szelfowym Ronne'a - opowiada Waligóra.
Rzeczywisty marsz rozpocząłem wczoraj i to nie był łatwy dzień, bo polegał na tym, że wchodziłem na kontynentalną Antarktydę, a zatem z poziomu lodowca szelfowego musiałem wznieść się ponad 400 metrów i to mi się udało. Jestem z tego bardzo, bardzo zadowolony, bo warunki wczoraj były naprawdę trudne - relacjonuje.
Nad ranem wiał silny wiatr, który sprowadził chmury. Teraz panuje takie zjawisko, jak "whiteout" (tzw. biała ciemność - przyp. red.), czyli nie widać absolutnie niczego. Trudno złapać równowagę w czasie marszu. Cały czas muszę patrzeć na kompas, aby utrzymać kierunek. Wczoraj już mi się zdarzyło iść do tyłu, bo nie byłem zbyt uważny. Niestety te warunki się utrzymują, a dodatkowo doszły opady śniegu. Przede mną jeszcze 200 metrów podejścia i później teren powinien zacząć się wypłaszczać. Jest naprawdę zimno. Wczoraj było minus 24 stopnie, a zazwyczaj w tym miejscu średnia wynosi około minus 15 stopni. Sam jestem ciekaw co przyniosą kolejne dni - przyznał podróżnik.
Za nim kilkanaście kilometrów, a do pokonania pozostało mu ich jeszcze ponad 1100.
Początki wypraw są zawsze trudne. To jest ten czas, kiedy ciało przyzwyczaja się do wysiłku i po wczorajszym wyciąganiu sań 400 metrów w pionie, dzisiaj czuję się naprawdę zmęczony i trochę obolały, ale wiem, że tak jest zawsze. Znam swój organizm. Jeśli tylko każdego dnia uda mi się wygrzebać z cieplutkiego śpiwora, to jestem pewien, że będzie dobrze - zaznacza Waligóra.
Relacji z jego wyprawy na biegun południowy słuchajcie w Faktach RMF FM i naszym radiu internetowym RMF24.