Wiecie, co to dziennikarstwo "gonzo"? Na pewno słyszeliście o postaci Huntera Stocktona Thompsona, autora nieśmiertelnych, sfilmowanych książek-dzienników-reportaży "Fear and Loathing in Las Vegas" ("Lęk i odraza w Las Vegas") czy "The Rum Diary, A Novel" ("Dziennik rumowy"). Na pewno choć musieliście natrafić na jego "Hell’s Angels, A Strange and Terrible Saga of the Outlaw Motorcycle Gang". Nie? Jeśli nawet nie czytaliście oryginałów czy choćby polskich tłumaczeń, to z pewnością znacie film: "Las Vegas Parano" Terry’ego Gilliama z Johnnym Deppem w głównej roli. Aktor jest spadkobiercą spuścizny twórcy "gonzo", więc nic dziwnego, że występował też w innym kinowym dziele wg książki Thompsona - "Dzienniku zakrapianym rumem".
Ale co to takiego to "gonzo"? Już mówię: kompletny dziennikarski odlot, reporterski odjazd, szajba żurnalistyczna, pismacki czad: narkotyki&alkohol w dowolnych proporcjach, ale za to koniecznie w dużym stężeniu, oraz kompletny brak odpowiedzialności plus hipisowska moralność. Generalnie króluje maksyma extremalnego maxymalizmu - "naprzód marsz, tylko francuscy czołgiści zmierzają przodem do tyłu", przy jednoczesnym założeniu, że "wszystko mamy w d*pie i to, że mamy to wszystko w d*pie, też mamy w d*pie". Za to czytelnik nie może takiego pisarstwa mieć w tej wypikowanej części ciała, bo to się po prostu za dobrze czyta. Oderwać się wprost od tego nie można. Skleicie się z książką na długo!
Hunter S. Thompson był cholernym lewakiem, wspierał demokratów, robił sobie jaja z republikanów. Jednak ja go przecież nie muszę we wszystkim naśladować! Przywołuję tutaj tylko atmosferę z jego nietłumaczonej na polski książki "Fear and Loathing on the Campaign Trail 72" na temat kampanii prezydenckiej w USA w 1972 roku (szedłem wtedy do pierwszej klasy szkoły podstawowej), starcia pomiędzy republikaninem Richardem Nixonem a demokratą George’em McGovernem. Nienawiść wobec Nixona objawia się w całej książce Thompsona. Republikanin i jego otoczenie są bez przerwy celem niewybrednych ataków gonzo-żurnalisty. Pod koniec męczącej kampanii oraz w wyniku straszliwej, druzgocącej porażki jego ulubieńca McGoverna Thompson był już kompletnie wyczerpany, literacko wypalony i absolutnie zrażony do polityki jako takiej. Jednak nie tylko o samą politykę w tym zbiorze wyborczych artykułów chodziło. Thompson poddaje totalnej krytyce tradycyjne dziennikarstwo, nie zostawiając suchej nitki na mainstreamie za jego sposób relacjonowania prezydenckiej kampanii. Drze łacha z różnych uznanych znawców, speców od siedmiu boleści i wskazuje na obrzydliwe związki pomiędzy politykami a komentatorami z czołowych mediów.
Czy czegoś Wam to, do jasnej ciasnej, nie przypomina? Abstrahując od poglądów Thompsona na politykę, jestem fanem jego podejścia do pisania o polityce. Pies was drapał, mydłki z TV zblatowane z partyjnymi działaczami! W nosie mam też polskich naśladowców Huntera S. Thompsona! Ziemowicie Szczerku nie znoszę Cię (za to, że mnie olałeś i dwa razy nie przyszedłeś na umówione ze mną radiowe spotkanie, a potem - pod wpływem organizatorów wywiadu - skamlałeś przez telefon o trzeci raz, nadaremno). Książki piszesz niezłe, ale prywatnie jesteś strasznym d*pkiem! Nie będę też reklamował szczególnie numeru lewackiego pisma "Ha!art", bardzo dobrego numeru poświęconego w całości "gonzo". Sami sobie sprawdźcie, jeśli chcecie. Ja sprawdziłem i sprawiło mi to czytelniczą i osobistą satysfakcję. Bo znałem to ich gonzo znacznie wcześniej. I mam świadków, że już z dziesięć lat temu pisałem w moim blogu w manierze, którą nazwałem anagramicznie "gonzo-gnozo", mieszając reportaże podróżnicze z religianckimi herezjami krążącymi wokół tematu wszechobecnego gnostycyzmu. To wywodzące się z dawnych wieków wierzenie, że człowiek jest miarą wszechrzeczy, bo zdetronizował złego demiurga, by zamiast w pośmiertej rzeczywistości, fałszywej przyszłości stworzyć sobie raj na ziemi, jest w dalszym ciągu dla mnie najważniejszym żurnalistycznym tematem. (Przepadnijcie komuniści, widma i mary przebrzydłe!). Więc i ten poniższy tekst gonzo-gnozo na temat konkretnych wyborów prezydenckich we Francji podszysty jest moją bardziej ogólną troską o losy całego świata. W czym jestem podobny, jak się przekonacie, do byłego prezydenta USA. Baracku Obamo! Politycznie, to ty się raczej obawiaj o samego siebie i swoją globalną sitwę komuszków, OK?
Przepracowawszy ćwierć wieku w radiu, codziennie w tym czasie zawodowo zajmując się informacją, od dawna nabrałem do doniesień medialnych wielkiej podejrzliwości. Należę do tych dziennikarzy, którzy denerwują wielu swoich towarzyszy w pracy i drażnią odbiorców "niusów" swoim sceptycyzmem, szukaniem dziury w całym, pogłębianiem tematu aż do znalezienia w nim drugiego, trzeciego i czwartego dna. "Ty oszołomie, przestałbyś już szumieć!". Załóżmy więc wstępnie, że i tym razem mocno przesadzam, dostrzegając w wyborach we Francji coś, czego w nich tak naprawdę nie ma. Weźmy pod uwagę to, że w moich przypuszczeniach mogę się mylić, błądzić po agencyjnych i agenturalnych manowcach. (Jakże cudne są takie manowce!) Pamiętam bowiem o słynnej zasadzie informatyków i odnoszę ją do informacji: "Garbage In -> Garbage Out" ("Śmiecie na wejściu -> Śmiecie na wyjściu"). Głosi ona, że "wyniki przetwarzania błędnych danych będą błędne nawet wtedy, gdy procedura przetwarzania była poprawna". Fałszywe przesłanki mogą prowadzić do kłamliwych wniosków, nawet jeśli samo dowodzenie będzie się wydawało logicznie poprawne. Jednak, mając to zastrzeżenie z tyłu głowy, pozwolę sobie na spekulacje i być może zbędne mnożenie bytów. Przeanalizuję ostatnie doniesienia na temat Emmanuela Macrona i przedstawię nową metodologię analizy. Trzymajcie się faktów i... uchwytów.
1. Nastąpił tajemniczy wielki wyciek mejli rywala Le Pen. Każdy nagle może buszować po wewnętrznej korespondencji ludzi Emmanuela Macrona.
2. Lider ugrupowania “En Marche!" (Naprzód!) od razu zastrzega, że prawdziwe listy elektroniczne pomieszane są tam z dezinformacjami, ale nie podaje szczegółów.
3. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych w Paryżu zasłania się milczeniem. Nie komentuje sprawy, usprawiedliwiając się "ciszą wyborczą". Medialna histeria jednak trwa. Ale najczęściej faktycznie słychać ciszę. Szło "sza sza" suchą szosą: Avenue des Champs-Élysées.
4. "Sza sza!" szybko zmienia się w "Sasza". O hakerską akcję sabotażowo-dezinfomacyjną oskarżani są Rosjanie. Kreml stanowczo zaprzecza, by chciał zdezorganizować kampanię Macrona.
5. W odpowiedzi Macron wzmaga antyputinowską retorykę.
6. Kandydat "centrystów" przypuszcza wcześniej ostry atak na Polskę i antyputinowski rząd Prawa i Sprawiedliwości. Oskarża Warszawę o dumping socjalny i grozi sankcjami za łamanie unijnych standardów demokratycznych.
7. Macron zapowiada, że jego ugrupowanie po wyborach przystąpi do europejskich liberałów Guy Verhofstadta, grającego pierwsze skrzypce w atakach na Polskę pod rządami antyputinowskiego, proamerykańskiego i proeuropejskiego (choć asertywnego w relacjach z Unią) ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego.