"Ten zabieg był wyjątkowy pod tym względem, że był wykonywany w trybie nagłym" - mówi o przeprowadzonym w Centrum Onkologii w Gliwicach przeszczepie twarzy transplantolog Sebastian Giebel. "Mówimy o sukcesie od strony chirurgicznej. Natomiast zagrożenia będą ciągnęły się jeszcze przez długie tygodnie i miesiące. Żeby zapobiec odrzuceniu przeszczepu, musimy sparaliżować układ odpornościowy pacjenta" - tłumaczy.
Anna Kropaczek: To była nagła sprawa. Proszę opowiedzieć o momencie, kiedy pan dowiedział się, że trzeba przeprowadzić tę operację. Co pan poczuł?
Sebastian Giebel, transplantolog: Profesor Maciejewski (kierownik zespołu operującego - przyp. red.) poinformował mnie, że we Wrocławiu przebywa pacjent, który wymaga transplantacji twarzy i bez tego nie przeżyje. Powiedział, że zespół musi zrobić wszystko, żeby jak najszybciej zidentyfikować odpowiedniego dawcę i wykonać ten zabieg tak szybko, jak to jest możliwe. Oczekiwanie na identyfikację dawcy trwało kilka dni. Od momentu, jak już wiedzieliśmy, że on jest i że do tego przeszczepu dojdzie, byliśmy już w stałym kontakcie telefonicznym.
Czyli to nie było tak, że zadzwonił telefon i w tym samym momencie trzeba było pojechać, po prostu zakasać rękawy i do roboty?
Sam transport dawcy z ośrodka, w którym się znajdował do Gliwic też trwał kilka godzin. To dawało nam czas na przygotowanie.
Jak pacjent kontaktuje się ze swoją rodziną?
Rodzina nie ma bezpośredniego dostępu do sali, w której znajduje się pacjent, ale ta sala ma częściowo przeszkloną jedną ścianę. Jest kontakt wzrokowy - rodzina może pacjenta oglądać. Przystawiamy choremu również słuchawkę telefoniczną, tak więc słyszy głos swoich bliskich i może reagować ruchem - pomachać ręką, pokiwać głową. Spodziewamy się, że jeżeli nie dojdzie do żadnych komplikacji, z którymi trzeba się niestety liczyć, ten okres rehabilitacji do czasu, kiedy będzie możliwy pełny kontakt z rodziną, to około 4 tygodni. Być może jest to optymistyczne założenie. Tak naprawdę nie wiemy do końca, jak to będzie.
Teraz przed tym pacjentem jeszcze długa droga. Mówimy o sukcesie oczywiście, ale jeszcze przed nim sporo wyzwań.
Tak, mówimy o sukcesie od strony chirurgicznej. Rzeczywiście, te przeszczepy tkanki pracują, twarz jest ukrwiona, wygląda świetnie. Natomiast zagrożenia będą ciągnęły się jeszcze przez długie tygodnie i miesiące.
Jakie to zagrożenia?
W pierwszej kolejności musimy zapobiec odrzutowi immunologicznemu w przeszczepionej twarzy. Ona jest narządem niezwykle immunogennym, tzn. pobudzającym układ odpornościowy do reakcji odrzucania przeszczepu. Żeby zapobiec tym reakcjom odrzucenia, musimy sparaliżować układ odpornościowy przez zastosowanie odpowiedniego zestawu leków, sprawić, że komórki układu odpornościowego nie będą w stanie odpowiadać na bodźce, w tym na te bodźce wywołane przeszczepioną tkanką.
To ma swoją drugą stronę. Paraliżując układ odpornościowy uniemożliwiamy odpowiedź również na bodźce ze strony drobnoustrojów, bakterii, grzybów, wirusów - ta prawidłowa funkcja układu odpornościowego jest zniwelowana w tej chwili. Wymaga ona szczególnych działań. To w pierwszej kolejności hospitalizacja w specjalnie przygotowanej, sterylnej sali z ograniczonym dostępem personelu z zewnątrz, ze specjalnymi urządzeniami, które filtrują powietrze, usuwają wszelkie możliwe drobnoustroje z jego środowiska. Z drugiej strony to konieczność stosowania bardzo mocnych antybiotyków, leków przeciwwirusowych, przeciwgrzybicznych tak, aby zwalczyć te drobnoustroje, które pacjent już w sobie ma.
Ten zabieg był wyjątkowy pod tym względem, że był wykonywany w trybie nagłym. Nie było czasu na odpowiednie przygotowanie mikrobiologiczne biorcy, ani tym bardziej dawcy. Zarówno jeden, jak i drugi przyjechał do Gliwic już z obecnymi zakażeniami, bakteriami, które wykrywaliśmy i wiemy, że są bardzo odporne na szereg antybiotyków. Ta walka z bakteriami jest w tej chwili naszym głównym polem działania.