Astronomowie odkryli planetę, która dosłownie rozpada się na naszych oczach. Choć tę dosłowność należy rozumieć w kosmicznym przybliżeniu, biorąc pod uwagę, że wspomniany obiekt krąży wokół gwiazdy oddalonej od nas o 1500 lat świetlnych. Jak pisze w najnowszym numerze czasopismo "Astrophysical Journal", planeta jest tak rozgrzana, że ciągnie za sobą smugę pyłu. Za jakieś... 100 milionów lat nic z niej nie zostanie.
Planeta niewiele większa od Merkurego krąży wokół gwiazdy KIC 12557548 po tak ciasnej orbicie, że jej rok trwa zaledwie około 15 ziemskich godzin. Tak bliskie sąsiedztwo gwiazdy sprawia, że temperatura powierzchni sięga nawet 2000 stopni Celsjusza. W tej spiekocie materiał tworzący planetę topi się i odparowuje tworząc podobny nieco do ogona komety ślad dymu.
Właśnie ten ślad zwrócił uwagę astronomów. Planety zwykle ujawniają się w ten sposób, że zmieniają jasność gwiazdy przy przejściu miedzy nią a nami. Taką właśnie zmianę jasności zauważono i w przypadku tamtej gwiazdy. Tyle że spadek jasności zauważony przez kosmiczny teleskop Keplera nie przypominał tego, jaki planety zwykle wywołują. Był nieregularny. Pierwsza hipoteza sugerowała, że są tam dwie planety, kolejna, że mamy do czynienia z ciałem o nieregulanym kształcie. Żadna z nich się nie potwierdziła. Zadowalające wytłumaczenie tego, co widać dał dopiero model, w którym wokół gwiazdy krąży jedna, ale za to dymiąca planeta.
Zdaniem badaczy z NASA i Massachusetts Institute of Technology, planeta musi być na tyle mała, by jej pole grawitacyjne nie mogło zatrzymać pyłu przy powierzchni. To sugeruje, że jej rozmiary nie mogą być znacznie większe od rozmiarów Merkurego.
O odkryciu po raz pierwszy poinformowano w styczniu. Teraz wyniki badań zostały oficjalnie opublikowane.