Kraje arabskie domagają się od Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, by wymogła na Izraelu podpisanie traktatu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej. Izrael - jak podkreśla Liga Arabska - to jedyne państwo na Bliskim Wschodzie, które nie podpisało tego dokumentu.
Miasteczko Dimona na pustyni Negev w południowym Izraelu nikogo zapewne nie interesowałoby, gdyby nie to, że prawie 40 lat temu zbudowano tam reaktor atomowy o mocy 20 megawatów. Autorem tego projektu, zrealizowanego przy pomocy Francji był Szimon Peres.
W latach 50. i na początku lat 60. Francję i Izrael łączyły bardzo bliskie stosunki (dziś oba kraje dzieli wielka przepaść). Francja była głównym dostawcą broni dla Izraela, a Izrael dostarczał cennych informacji wywiadowczych dotyczących północnej Afryki, gdzie Paryż miał swoje interesy kolonialne. A Kryzys Sueski w 1956 roku oraz ciągłe zagrożenie atakiem krajów arabskich stały się bezpośrednią przyczyną izraelskiego programu konstrukcji broni jądrowej.
Początkowo Izrael twierdził, że szczelnie ogrodzony i pilnie strzeżony budynek ze srebrzystą kopułą to zakład tekstylny, produkujący rajstopy. Późniejsza wersja głosiła, iż jest to reaktor wytwarzający izotopy na potrzeby medycyny.
Z końcem lat 60. Izrael rozpoczął produkcję trzech do pięciu bomb rocznie. Według niektórych ekspertów w 1967 roku Izrael dysponował już dwoma bombami atomowymi, a podczas wojny sześciodniowej zarządzono pierwszy alarm dla sił jądrowych.
Zdaniem zachodnich ekspertów, Dimona pracuje jednak na potrzeby wojskowe, a Izrael dysponuje poważnym potencjałem jądrowym. Może mieć nawet 200 pocisków nuklearnych i posiada rakiety balistyczne oraz samoloty do przenoszenia broni atomowej. Izrael prowadzi politykę, według której pierwszy nie potwierdzi faktu posiadania broni nuklearnej spośród państw Bliskiego Wschodu. Oficjalnie zaprzecza, że posiada taką broń.
10:45