Dziesięć lat temu na świat przyszła owieczka Dolly, pierwszy w historii ssak sklonowany z komórki dorosłego zwierzęcia. Wiadomość nie wywołała poruszenia, bo nie ujawniono jej przez ponad osiem miesięcy. Wieść gruchnęła dopiero w marcu 1997 roku, kiedy naukowcy zaczęli uważać, że Dolly normalnie się rozwija (co ostatecznie okazało się nieprawdą).
Wiadomość o sklonowanej owcy, jak mało która w historii nauki wywołała niesłabnącą do dziś falę dyskusji. 10 lat temu mówiło się i pisało o szansach i niebezpieczeństwach klonowania, o nadziejach na sklonowane organizmy, które pomogą człowiekowi leczyć choroby, a także o zagrożeniu, że człowiek może chcieć się klonować, by mieć dawcę dopasowanych genetycznie organów.
To wydarzenie było przełomem o olbrzymim znaczeniu naukowym. Jak podkreśla dr Maria Skrzyszowska z Instytutu Zootechniki w Balicach koło Krakowa, który prowadzi program klonowania zwierząt, wcześniej uznawano za możliwe tylko klonowanie w oparciu o komórki zarodkowe. Do momentu urodzenia owcy Dolly obowiązywał dogmat, że te procesy różnicowania komórkowego są nieodwracalne, czyli jak pewne geny zostały zablokowane, to nie możemy ich odblokować. Tutaj został obalony ten dogmat – okazuje się, że geny, które są zablokowane, jednak w pewnych, określonych warunkach mogą być reaktywowane.
Z perspektywy czasu widać, że ani nadzieje na związany z klonowaniem szybki przełom w medycynie, ani obawy przed wynaturzeniami się nie potwierdziły. Poza garstką szaleńców nikt o klonowaniu człowieka poważnie nie mówi. Wciąż jednak nie jest jasne, czy klonowanie będzie prawdziwą szansą, czy drogą w ślepą uliczkę, na to pytanie odpowiedzi wciąż nie znamy.