"Marian Kociniak to była najwyższa aktorska półka. I tak był postrzegany przez kolegów. Wiem, jakie zdanie o nim mieli i Łomnicki, i Holoubek" - tak o zmarłym dziś aktorze mówi jego przyjaciółka i koleżanka po fachu Zofia Czerwińska. Marian Kociniak od dłuższego czasu zmagał się z chorobą. W styczniu skończył 80 lat.
Był ostatnio bardzo chory. Niedawno odeszła Grażyna (żona aktora - przyp. red.), też chorowała. Oni byli nierozłączni - opowiada nam Zofia Czerwińska. Tak jakby zawołała go za sobą. Może to brzmi dziwnie, ale coś w tym jest - dodaje.
Marian Kociniak był takim jasnym zjawiskiem na firmamencie - powiem górnolotnie - naszej grupy aktorskiej, bo my równolatki jesteśmy - mówi nam pani Zofia. Był jednym z lepszych polskich aktorów tego pokolenia. To nie ulega wątpliwości. To aktorstwo było u niego takie mięsiste, prawdziwe i to się czuło. On żył teatrem. Oczywiście był film i telewizja, ale to teatr był jego sercem - podkreśla w rozmowie z Katarzyną Sobiechowską-Szuchtą. Kochał teatr. Rzucał się na rolę, był jak wilk. Musiał to posiąść, przenicować, pod siebie podłożyć i dopiero z tym wyjść na scenę.
Z czułością opowiada o nim także jako przyjacielu. Był niesłychanie kolorowy, niebanalny, dowcipny, szalenie zmienny, a czasami do bólu szczery. Poznaliśmy się przy wódeczce - nie będę taić. Był biesiadnikiem wspaniałym, anegdociarzem - wspomina.
Marian Kociniak aktor teatralny, kabaretowy i filmowy w styczniu skończył 80 lat. Największą popularność przyniosła mu oczywiście rola Franka Dolasa w filmie "Jak rozpętałem II wojnę światową".
W rozmowie z naszą dziennikarką opowiadał, że jest zadowolony z życia. "Myślę, że niewielu jest aktorów w Polsce, którzy zagraliby tyle wspaniałych ról" - opowiadał w 2010 roku w wywiadzie dla RMF FM.
Czuję się spełnionym, bo zagrałem setki ról - opowiadał Katarzynie Sobiechowskiej- Szuchcie. Ja myślę, że niewielu jest aktorów w Polsce, którzy zagraliby tyle wspaniałych ról. Około 150 w teatrze, około 80 w Teatrze Telewizji, kilkadziesiąt programów rozrywkowych, nie mówiąc już o radiu, z którego nie wychodziłem przez 35-40 lat - dodał.
Prawdopodobnie swoją działalność filmową - która paradoksalnie przysporzyła mu największą popularność - cenił najmniej. Zagrałem w co najmniej 30 filmach, w tym powiedzmy, że może 15 było wartych oglądania. Reszta to chłam - opowiadał.
Na scenie, przed kamerą i przed mikrofonem cenił jednak role wyraziste. Wcielał się częściej w kloszardów niż elegancików. Myślę, że są to postaci bardziej złożone, ciekawsze. Amanci mi nigdy nie wychodzili - komentował. Kiedyś w spektaklu z Zosią Kucówną grałem amanta. Była to moja największa porażka w życiu. Takiego mydłka już nigdy w życiu nie chciałbym zagrać i nie zagrałem - opowiadał.
(az)