"Kazimierz bez słów" nie wymaga komentarza. Dla osób, które znają historię dzielnicy żydowskiej w Krakowie, w której przed II wojną światową mieszkało kilkadziesiąt tysięcy Żydów, zdjęcia w albumie Bogdana Frymorgena mówią same za siebie. Z autorem fotografii ukazujących pustkę, jaka pozostała po dawnych mieszkańcach tej części Krakowa, rozmawiała Barbara Zielińska.

Barbara Zielińska: Bogdan, na ile to wszystko jest świadome, a na ile to jest łut szczęścia i tego, że jesteś w odpowiedniej chwili, w odpowiednim miejscu?

Bogdan Frymorgen: Wydaje mi się, że tutaj nie ma przypadku, dlatego, że większość tych zdjęć nie powstała spontanicznie. To jest kwestia zaplanowania kadru, kwestia odczekania na właściwy moment, czasami poczekania na to, aż pojawi się jakiś bohater w postaci lokalnego mieszkańca Kazimierza. Tak, że przypadkowe zdjęcia zdarzają się niezmiernie rzadko i one najczęściej nie są tymi zdjęciami najlepszymi. Najlepsze zdjęcia to są te, które jednak wymagają od nas pewnego przygotowania i zaplanowania tego, co chcemy zrobić.

Nie ma w tym ani grama spontaniczności?

Jest spontaniczność, ale tylko w takich momentach, kiedy wiem, że za ułamek sekundy czy za sekundę nagle w kadrze pojawi się coś absolutnie bajecznego i muszę wtedy zachować się wręcz intuicyjnie. I to są fajne zdjęcia. Natomiast one - przyznaję się - zdarzają się niezmiernie rzadko. Mój ulubiony sposób pracy to po prostu wygospodarowanie sobie co najmniej dwóch czy trzech godzin dziennie na robienie zdjęć, kiedy absolutnie nie myślę o niczym innym, czyli oddycham kamerą, myślę kamerą, widzę kamerą, jestem kamerą. I dopiero wtedy wychodzą z tego jakieś rzetelne rezultaty.

Ale te zdjęcia, przynajmniej te, które ja widziałam, one mówią mi o tym, że są bardzo intymne. Zastanawiam się, jak skłaniasz ludzi, którzy patrzą czasami prosto w obiektyw do tego, żeby podejść tak blisko do niego?

W albumie jest niewiele zdjęć, ma których ludzie patrzą mi prosto w obiektyw i są bardzo blisko.

Ale są.

Są, owszem, i to są zdjęcia, które zdarzają się pod pewne dyktando i powiem ci, według jakich zasad ja wtedy pracuję. Jeżeli wiem, że za moment będę miał okazję zrobić jedno z najlepszych zdjęć, jakie kiedykolwiek zrobiłem, wtedy wszelkie ograniczenia natury charakterologicznej, osobowościowej, wstydu czy taktu muszę odłożyć na bok, dlatego, że jeżeli pozwolę im zadziałać, to te rzeczy mogą mnie powstrzymać przed naciśnięciem migawki, czyli muszę się stać troszeczkę bezwzględny. Ale przyświeca mi jedna, jedyna myśl, że to będzie dobre zdjęcie i zazwyczaj takie dobre zdjęcie w tym aparacie ląduje. W albumie pt. "Kazimierz bez słów" - jest to album, w którym tak naprawdę nie ma słów, są same obrazy. Ten album poświęcam - na początku nieświadomie, ale po pewnym czasie już absolutnie świadomie - pustce, jaka moim zdaniem wciąż panuje w tej pożydowskiej dzielnicy Krakowa. Pustka, która gdzieś tam się pląta po tych zaułkach, uliczkach czy podwórkach, pustka, której tak naprawdę nikt ani nic nigdy nie wypełni, nie wypełni do tego stopnia, żeby ten Kazimierz był taki jak kiedyś. Oczywiście, ten Kazimierz jest częścią nowoczesnego miasta, które nazywa się Kraków i rozwija się, i pojawiają się różne restauracje, klubokawiarnie czy galeria, i on tętni życiem, i idąc po Kazimierzu w sobotę wieczorem można mieć wrażenie, że to jest Champs Élysées w Paryżu, ale mnie ten Kazimierz o wiele mniej interesuje od tego Kazimierza, który gdzieś tam skulony - z racji swojego historycznego przeżycia, tego traumatycznego przeżycia - istnieje. Ja próbuję ten Kazimierz właśnie wysupłać z tego zgiełku.

Rozumiem, że to jest nawiązanie do ludzi, tak? Do ludzi Kazimierza, którzy są, ale też ich nie ma na tych zdjęciach?

Nawiązuję do pustki, a pustkę oczywiście stworzyli ludzie przez to, że ich tam nie ma. Nie owijajmy w bawełnę, na Kazimierzu mieszkało 60-70 tys. Żydów, którzy z wiadomych powodów na tym Kazimierzu już nie mieszkają i ja jakby próbuję uczcić tę pustkę, która po nich pozostała. Oczywiście, ta pustka wypełniła się nowymi mieszkańcami Kazimierza i wszelkimi aspektami nowoczesnego, rozwijającego się miasta, ale ja nawiązuję do tej pustki, która gdzieś tam łka w tych odrapanych budynkach i kwili w tych podwórkach, które często wyglądają dokładnie tak jak 70 lat temu.

Narodziło się dziecko w postaci albumu. Czy jest coś, czego żałujesz?

Jest to moje pierwsze dziecko tego typu. Zawsze po tej pierwszej ekstazie, ekscytacji tym, że fizycznie mam w ręku coś, co stworzyłem od początku do końca, pojawia się pewna nuta refleksji i na pewno te parę rzeczy może bym zmienił. Ale ja traktuję to, że jest to naturalny początek pewnej drogi, z którego należy wyciągać wnioski, jakąś lekcję. Najlepiej chować ją głęboko w sobie, bo większość odbiorców tego albumu nie dostrzeże tych małych, misternych, ale mimo wszystko mankamentów. Oczywiście, pierwsze dziecko, pierwsze wrażenia - wyciągamy ważne lekcje, ale mam nadzieję, że jeszcze jakaś dziewczynka czy chłopczyk się urodzi.

Pytając o to, czy żałujesz, myślałam tak naprawdę, czy był taki moment, po którym pożałowałeś, że nacisnąłeś albo nie nacisnąłeś migawki?

Takich momentów, że właśnie minął nam jakiś wspaniały kadr, jest bardzo dużo. Ja zresztą namawiam ludzi, żeby robili zdjęcia, nie trzymając koniecznie aparatu przy oku, bo nasze oczy są jakby naturalnym wizjerem aparatu i można te zdjęcia robić bez naciskania migawki. Od czasu do czasu takie sytuacje się zdarzają, ale nauczyłem się, że robienie fotografii, takiej zaangażowanej, można porównać do polowania i od czasu do czasu trzeba umieć darować zwierzynie życie. Bo jeżeli coś właśnie pół sekundy temu się wydarzyło, to nie powróci już i choćbyśmy nacisnęli tę migawkę ze cztery, pięć czy dziesięć razy, my tego zdjęcia nie wyczarujemy. Jego już nie ma. Po prostu należy umieć przez moment dostrzec, że ta sytuacja się właśnie wydarzyła i odejść od niej, i być bardziej czujnym na przyszłość, bo jeżeli się będzie wyciągać wnioski z takich sytuacji, które przelatują nam koło nosa, no to wtedy te zdjęcia będą się pojawiać prawdziwe, dobre, bo będziemy bardziej czujni. Tak jak wspominałem, "Kazimierz bez słów" w tym albumie nie ma zbyt wielu zdań, jest bardzo krótki prolog i jeszcze krótszy epilog, którym opatrzyłem tę książkę. W prologu wspominam - i tu też chciałbym wspomnieć, bo to coś dla mnie bardzo osobistego i bardzo ważnego - że niektóre fotografie w tym albumie zostały wykonane aparatem, który kiedyś należał do mojego serdecznego przyjaciela, angielskiego fotografika Chrisa Schwarza, który kiedyś opuścił Anglię, przyjechał do Polski, osiadł na Kazimierzu i założył Żydowskie Muzeum "Galicja" na ulicy Dajwór, właśnie w Krakowie. Niestety Chrisa już wśród nas nie ma, natomiast ja otrzymałem od niego w spadku ten aparat i ten aparat właśnie zrobił, za moją oczywiście sprawą, wiele fotografii w tym albumie i to jest dla mnie taki osobisty wątek. Zresztą, na niektórych zdjęciach pojawiają się ślady naszej dawnej działalności, bo wraz z Chrisem zrealizowaliśmy na Kazimierzu wiele pięknych projektów, właśnie takich obywatelsko zaangażowanych, przypominając ludziom, o tym, że oczywiście można siedzieć na Placu Nowym, pić piwo, chodzić do kawiarni i do klubów i absolutnie bawić się wspaniale w tej pięknej części Krakowa, ale gdzieś tam na peryferii naszej percepcji powinno to być, że ten Kazimierz jednak ma swoją historię, że to jest bardzo ważna i bardzo bolesna historia i nie powinniśmy o niej zapominać. Między innymi dlatego w albumie pojawia się bardzo krótki epilog, dosłownie dwa zdania. I to jest tak naprawdę - szczerze mówiąc - to, co ja myślę o Kazimierzu, o tym współczesnym Kazimierzu w połączeniu z jego przeszłością, że tej pustki, którą ja starałem się zarejestrować, tak naprawdę nic nie wypełni i nie możemy udawać, że ta pustka czymkolwiek zostanie wypełniona tak, żeby ten Kazimierz powrócił do swojego dawnego kształtu. Tej pustki nic nie wypełni, ale apeluję, żebyśmy życiem - żyjąc oczywiście i bawiąc się, i chodząc ulicami Kazimierza - starali się uszanować tę ciszę, która gdzieś tam wciąż istnieje.

Bogdan Frymorgen jest korespondentem RMF FM w Londynie. Współpracuje także z BBC World Service. Jest związany z wieloma instytucjami kulturalnymi na krakowskim Kazimierzu.