James Bond to superbohater na każde czasy, który staje często sam przeciwko całemu światu; filmy o nim są popularne na całym świecie także dzięki atrakcyjnej otoczce, w tym charyzmie i urodzie bohaterów – mówi autor książki o superszpiegu Michał Grzesiek.
6 listopada na ekrany kin wchodzi już 24. film o przygodach agenta Jej Królewskiej Mości. Filmy o Bondzie, choć są w nich stałe elementy, zmieniają się jak czasy, w których powstają.
James Bond to postać wielowymiarowa, potrafiąca dostosować się do swoich czasów. Filmy są na ekranach już od 53 lat, to kawał czasu. Każdy dotyczy problematyki, która w danym momencie nurtuje cały świat - czy to jest rozbrojenie nuklearne, zimna wojna, doping w sporcie, informatyzacja życia, handel narkotykami, czy ataki terrorystyczne. Myślę, że to w głównym stopniu przyciąga ludzi przed ekrany - powiedział w rozmowie z PAP autor książki "James Bond. Szpieg, którego kochamy".
Bond to niezmiennie superbohater, który staje często sam przeciwko całemu światu, przeciwko różnym złośliwym okolicznościom, które - bywa - chcą cały ten świat unicestwić. Oczywiście mamy otoczkę - te piękne dziewczyny, gadżety, przystojnych, silnych "menów", którzy wcielają się w postać agenta 007, to jest bardzo przyjemne, miłe opakowanie - dodał.
Rolę Bonda grało już 6 aktorów. W najnowszej produkcji już po raz czwarty jej odtwórcą jest Daniel Craig. Według Grześka to idealny Bond na nasze czasy - brutalne i bezwzględne. Taki jest też Daniel Craig, choć podobno w "Spectre" jest troszeczkę więcej humoru, już nie jest taki - jak mówią jego przeciwnicy - nieokrzesany, jak w poprzednich filmach - powiedział.
Jego zdaniem każdy z odtwórców postaci Bonda coś wniósł do tej postaci. Dla wielu fanów serii ideałem Bonda pozostaje szkocki aktor Sean Connery. Connery był zimnym, wyrachowanym draniem, niezbyt lubianym przez organizacje feministyczne, ponieważ nie miał oporów przed biciem swoich filmowych partnerek. George Lazenby - Bond prawie już zapomniany, ale to był Bond romantyczny i taki też miał rację bytu. Jego występ był oparty bardzo ściśle na książce Iana Fleminga - Bond się zakochuje i nawet się żeni, rezygnuje na krótki czas ze służby na rzecz Jej Królewskiej Mości - mówił Grzesiek.
Roger Moore to był Bond idealny na lata 70., bo dowcipny, zdystansowany, nawet przyznawał się, że specjalnie nie zna książek Iana Fleminga i po filmach było to widać. Timothy Dalton zadziałał na zasadzie wahadła i stał się Bondem poważnym. Pierce Brosnan był, jak dla mnie, wypadkową kreacji Rogera Moora - miał sporo jego humoru - jak i zimnego, wyrachowanego agenta a la Sean Connery - wyliczał.
Przypomniał też kontrowersje wokół wyboru Craiga: Narzekano, że blondyn, że nie za wysoki, bo to jest jedyny aktor, który wzrostem nie dorównuje pozostałym - ma niecałe 180 cm, jak na Bonda to niewiele. Jednak po premierze pierwszego filmu z jego udziałem, wielu krytyków przycichło, czyli ta kreacja zrobiła wrażenie - podkreślił.
W opinii widzów i krytyków Bond w wydaniu Craiga jest bardziej realistyczny. Dla wielu to zaleta, dla wielu wada. Spotkałem się z reakcjami, że urok poprzednich Bondów polegał właśnie na tym, że to była taka bajeczka, że były akcje typu skok w przepaść za uciekającym samolotem, jak to było na początku filmu "GoldenEye". Naukowcy wykazali, że to jest możliwe, tylko trzeba z dokładnością co do którejś tysięcznej sekundy skoczyć i samolot musi lecieć z określoną prędkością, czyli nie ma rzeczy niemożliwych, ale są na granicy fantazji. Jedni więc chwalą realizm filmów z Craigiem, innym nie podoba się to, że stylistyką zbliżyły się do filmów o Jasonie Bourne - mówił Grzesiek.
W filmach o Bondzie pojawiają się pewne stałe elementy, jak czołówka z agentem strzelającym do widza i ekranem zalewającym się krwią, postaci - chłodno traktujący go szefowie, kwatermistrz Q czy zakochana w Bondzie platonicznie sekretarka Moneypenny. Nie sposób też wspomnieć o przyrządzanych w określony sposób drinkach czy charakterystycznym sposobie przedstawiania się: "Bond. James Bond".
Jako że filmów powstało już bardzo dużo, to twórcy bawią się konwencją, to puszczanie oka do widza i gratka dla fanów, którzy te filmy dobrze znają. W najnowszym też możemy się spodziewać wielu nawiązań do bondowskiej przeszłości - przewiduje Michał Grzesiek.
Dziewczyny Bonda to kolejny stały element, ale sposób pokazywania kobiet u boku superagenta ewoluował. Producenci pierwszych filmów o Bondzie przyznawali z rozbrajającą szczerością, że dziewczyna Bonda to nie musi być zdolna aktorka, to musi być ładna ozdoba, która się świetnie prezentuje na ekranie. Dość powiedzieć, że Ursula Andress - ta słynna Wenus wychodząca z morza w bikini - rolę dostała na podstawie zdjęć. Jeden z producentów filmu zauważył w jakiejś gazecie Andress stylizowaną na miss mokrego podkoszulka i powiedział: bierzemy ją do filmu. Później to się zaczęło zmieniać - partnerki Bonda były z nim nie tylko w relacjach intymnych, ale także na służbie, teraz współpracują z nim jak równy z równym - podkreślił Grzesiek.
(az)