San Francisco jest jedynym amerykańskim przystankiem w sztafecie z olimpijskim ogniem. Jej przebieg przeciwnicy krwawej rozprawy Chińczyków z demonstrantami w Tybecie przerwali już w czterech krajach: Grecji, Turcji, Wielkiej Brytanii i Francji. W Stanach Zjednoczonych może być podobnie, dlatego policja nie wyklucza zmiany trasy sztafety olimpijskiej.
Olimpijski ogień przyleciał do Stanów w środku nocy i natychmiast został zabrany w bezpieczne, utajnione miejsce. W tym czasie na lotnisku obowiązywały takie środki bezpieczeństwa, jak przy wizytach najważniejszych polityków. Ulice San Francisco są patrolowane przez setki policjantów, a na legendarnym moście Golden Gate wprowadzono kontrolę torebek i plecaków.
Atmosfera w mieście jest taka, jak przy alarmach terrorystycznych. Demonstracje przeciwników olimpiady odbyły się już wczoraj, ale to było tylko preludium do dzisiejszych protestów. Policja nie wyklucza, że w ostatniej chwili trzeba będzie zmienić trasę sztafety, by zapobiec próbie zgaszenia znicza olimpijskiego. W protestach biorą udział tysiące osób. Wśród nich znany aktor Richard Gere.
Atmosferę wokół sztafety olimpijskiej jeszcze bardziej podgrzały słowa przewodniczącego Londyńskiego Komitetu Olimpijskiego. Chińczycy pilnujący znicza są jak bandyci - powiedział lord Sebastian Coe. Wypowiedź ta padła w trakcie prywatnej rozmowy telefonicznej, którą przez przypadek usłyszeli dziennikarze. Trzy razy próbowali mnie odepchnąć i usunąć z drogi. Są straszni. Nie mówili po angielsku. Myślę, że to jacyś bandyci - relacjonował Coe, były olimpijczyk.
To chińskie służby specjalne zgasiły płomień olimpijski i decydowały o wszystkim w czasie blokowanej przez obrońców praw człowieka sztafety w Paryżu - ujawnił z kolei były mistrz świata w judo David Douillet. Czułem się tak, jakby splunęli mi w twarz. Kiedy biegłem z płomieniem zatrzymali mnie w sumie aż trzy razy, a później zgasili pochodnię, którą trzymałem w ręku, w momencie, kiedy miałem ją przekazać następnemu zawodnikowi - zaznaczył.