31-letni sternik brytyjskiego frachtowca wypił przed kolizją na Bałtyku pięć piw. Po zderzeniu statków towarowych nie żyję co najmniej jedna osoba. Co najmniej, ponieważ ciała drugiej do tej pory nie znaleziono. Do kolizji doszło w poniedziałek rano w gęstej mgle.
Do kolizji dwóch statków towarowych, 90-metrowego brytyjskiego oraz 55-metrowego duńskiego, doszło w poniedziałek rano w cieśninie między Bornholmem a szwedzkim miastem Ystad.
W wyniku zderzenia duńska jednostka przewróciła się. Frachtowiec nie przewoził towaru, a na pokładzie był dwóch Duńczyków. Brytyjski statek wyszedł bez szwanku i znajduje się obecnie w porcie w Ystad.
W akcji ratunkowej uczestniczyły jednostki szwedzkiego i duńskiego ratownictwa morskiego. "Wiemy, że z wody dobiegały krzyki. Brytyjski statek spuścił małą łódź ratowniczą, ale nikogo nie znaleziono" - relacjonował wówczas Jonas Franzen ze Szwedzkiej Administracji Morskiej.
Potem potwierdzono, że nurkowie znaleźli z kadłubie zatopionego statku ciał jednego marynarza. Drugiego do dziś nie odnaleziono.
Prokuratura w Malmoe poinformowała o zatrzymaniu dwóch marynarzy z brytyjskiego statku: obywateli Wielkiej Brytanii oraz Chorwacji, podejrzanych o "kierowanie jednostką pod wpływem alkoholu" oraz "rażące zaniedbania w ruchu morskim". Chorwat został następnie zwolniony do domu.
Szwedzkie media podają, że 31-letni sternik przyznał podczas przesłuchania, że przed kolizją z duńską jednostką wypił pięć piw. Do ostatniej chwili nie widział statku, w który uderzył. Kiedy go dostrzegł, było za późno na wykonanie jakiegokolwiek manewru. Na mostku był sam - pozostali członkowie załogi spali.
Jak podał duński dziennik "Ekstrabladet", sześć godzin po zderzeniu wciąż miał we krwi 0,457 promila alkoholu. Ślady alkoholu we krwi miało także kilku innych marynarzy, w tym główny oficer.
Mężczyzna przebywa w szwedzkim areszcie, ale wkrótce ma zostać wydany duńskiemu wymiarowi sprawiedliwości.