W Wielkiej Brytanii rozpoczął się 48-godzinny strajk kolejarzy. Na trasy wyjedzie zaledwie 20 proc. pociągów. Kolejny protest zaplanowano na najbliższy piątek i sobotę. Strajk i atak srogiej zimy to nie najlepsza kombinacja przed świętami.
Są jak dwa nachodzące na siebie huragany - nowy lockdown - tak też określają zimowe protesty Brytyjczycy.
Strajk rozpoczęło 40 tys. związkowców. Chodzi im o warunki zatrudnienia i płace. Jak twierdzi zarząd kolei, po pandemii spadła liczba podróżujących i konieczna jest reorganizacja struktur. Związkowcy się na to nie zgadzają. Żądają także podwyżek, by zneutralizować skutki inflacji.
Wyłania się z tego skomplikowany problem, którego dotąd nie udało się rozwiązać negocjacjami.
Koniec starego roku i początek nowego nie będzie dla Brytyjczyków łatwy. Oprócz kolejarzy strajkować będą także pielęgniarki, ratownicy medyczni, pocztowcy i strażnicy opowiedziani za kontrole na lotniskach i w portach.
Brytyjskie koleje są dla pasażerów najdroższe w Europie. Ponieważ daty strajków ogłoszone zostały z dużym wyprzedzaniem, Wyspiarze mieli możliwość zorganizowania alternatywnych środków transportu. Wielu w tym czasie przeszło na zdalny tryb pracy, który w dużym zakresie sprawdził się podczas pandemii. Mimo uciążliwości związanych ze strajkiem, wielu Brytyjczyków rozumie żądania kolejarzy. W obliczu rosnącej inflacji i kryzysu ekonomicznego, te problemy dotykają coraz więcej grup zawodowych.