Jeden z najbardziej znanych portali społecznościowy przegrał proces sądowy we Francji. Paryski wymiar sprawiedliwości nakazał serwisowi przekazanie informacji o autorach antysemickich i rasistowskich wpisów i wprowadzenie zmian w sposobie funkcjonowania jego francuskojęzycznej wersji.

Umożliwienia identyfikacji autorów antysemickich i neofaszystowskich wpisów zażądał Francuski Związek Studentów Pochodzenia Żydowskiego. Do jego skargi przyłączyły się organizacje antyrasistowskie. Przedstawiciele Twittera odmówili. Francuski rząd próbował pośredniczyć w polubownym rozwiązaniu sprawy, ale mu się nie udało. Adwokaci Twittera twierdzili, że ten amerykański portal nie podlega francuskiemu prawu. Paryscy sędziowie się z tym nie zgodzili. Nakazali amerykańskiej firmie przekazanie im wszystkich dostępnych informacji na temat francuskich użytkowników, którzy nawoływali ich zdaniem do nienawiści rasowej i gloryfikowali hitlerowskie zbrodnie. Nakazali również Twitterowi wprowadzenie we francuskojęzycznej wersji portalu nowych funkcji, które umożliwia szybkie sygnalizowanie i usuwanie nielegalnych wpisów.

Już w kwietniu ubiegłego roku sąd apelacyjny w Pau we francuskich Pirenejach uznał, że skargi francuskich obywateli przeciwko Facebookowi mogą być rozpatrywane przez rodzimy wymiar sprawiedliwości. Sąd uznał, że zastrzeżenie dotyczące użytkowników sławnego portalu zakładające, że mogą składać skargi na Facebooka tylko w USA, nie ma żadnej wartości prawnej. Jak podkreślili - trudno je w ogóle zauważyć w potopie klauzul i zastrzeżeń, które nie posiadają numerów. Według francuskich sędziów, zastrzeżenia trudno odczytać, bo są pisane bardzo małym drukiem. Tak zredagowane i publikowane części kontraktu nie mają według sądu w Pau wiążącej wagi prawnej. Zniechęca to bowiem do ich uważnego przestudiowania - szczególnie na wyświetlaczach smartfonów. Internauci zakładają więc konta, klikając bez zapoznania się z treścią całego kontraktu, na który później powołuje się dyrekcja Facebooka.

Google przegrał proces w sprawie Street View


15 marca ubiegłego roku proces wytoczony koncernowi Google wygrał - ale tylko częściowo - mieszkaniec małej francuskiej wsi, który został sfotografowany, kiedy załatwiał potrzebę fizjologiczną w zaciszu własnego ogródka. Kompromitujące go zdjęcie zostało wycofane przez internetowego giganta z jego serwisu "Street View", który jest elementem usługi Google Maps. Serwis Street View, który jest częścią bardzo popularnej usługi Google Maps, budzi we Francji coraz więcej kontrowersji. Francuska telewizja twierdzi, że panoramiczny widok niektórych rezydencji i ich okolic ułatwia pracę złodziejom. Tym bardziej, że zdjęcia można powiększać na ekranie oraz wybierać punkt, z którego chce się dany budynek oglądać. Już prawie dwa lata temu francuska Narodowa Komisja Informatyki i Wolności zarzuciła już koncernowi Google nielegalne zbieranie informacji o charakterze prywatnym właśnie w związku z tworzeniem stron Street View. Amerykańska firma została skazana wtedy na zapłacenia grzywny w wysokości 100 tysięcy euro.