"Ameryka jest pogrążona w żałobie" po tragedii, do której doszło w niedzielę na festiwalu muzyki country – mówił w Las Vegas prezydent USA Donald Trump. Uczestników koncertu ostrzelał samotny napastnik - zginęło blisko 60osób, a ok. 500 zostało rannych.
Sprawca tragedii, zamożny 64-letni emerytowany księgowy Stephen Paddock, którego prezydent określił kilkakrotnie jako "poważnie chorego na umyśle", po ostrzelaniu uczestników festiwalu popełnił samobójstwo.
Prezydentowi w jego krótkiej, zaledwie czterogodzinnej wizycie w Las Vegas oprócz pierwszej damy Melanii Trump towarzyszyli ustawodawcy z Partii Republikańskiej reprezentujący w Kongresie stan Nevada oraz przywódca republikańskiej większości Izby Reprezentantów Kevin McCarthy.
Prezydent Trump podczas wizyty w Las Vegas rozmawiał z rodzinami ofiar, odwiedził w okolicznych szpitalach uczestników koncertu, którzy zostali ranni oraz spotkał się z funkcjonariuszami policji i ekipami pogotowia ratunkowego.
W czasie wizyty wielokrotnie podkreślał, że skala tej tragedii byłaby jeszcze bardziej przerażająca, gdyby nie poświecenie i odwaga funkcjonariuszy policji, lekarzy i ratowników oraz zwykłych obywateli, którzy, nie dbając o swoje bezpieczeństwo, śpieszyli z pomocą innym.
Słowa nie są w stanie opisać odwagi, jakiej świadkiem był świat niedzielnej nocy. Amerykanie przeciwstawili miłość i odwagę śmierci i nienawiści - powiedział Trump w centrum dowodzenia policji w Las Vegas.
Paddock, hazardzista i zamożny inwestor, który zmagazynował w swoim hotelowym apartamencie 23 sztuki broni palnej (w tym karabiny maszynowe) i setki magazynków amunicji, oddał pierwsze strzały w niedzielę o godz. 22 czasu miejscowego (7 rano w poniedziałek w Polsce).
Cała operacja policji, po 10-minutowym ostrzale, skończyła się o godz. 22.19, gdy komandosi ze specjalnej jednostki SWAT sforsowali drzwi pokoju i znaleźli martwego sprawcę rzezi.
(mpw)