Prezydent USA Donald Trump odmówił jednoznacznego zobowiązania się do pokojowego przekazania władzy w razie przegranej w listopadowych wyborach. Trump ponowił swoje zarzuty dotyczące głosowania pocztą. "Zobaczymy, co się stanie" - powiedział. Szef państwa odniósł się w ten sposób do pytania dziennikarza podczas środowej konferencji prasowej w Białym Domu.
Trump pytany o to, czy zagwarantuje pokojowe przekazanie władzy po wyborach zaplanowanych na 3 listopada, odparł: Będziemy musieli zobaczyć, co się stanie. Wiecie, że bardzo mocno narzekałem na głosy (oddawane pocztą - PAP), one są katastrofą. Jak pozbędziemy się ich, (...) nie będzie przekazania władzy, będzie kontynuacja. Głosy (korespondencyjne) są poza kontrolą, wy to wiecie, ja to wiem, a demokraci wiedzą to lepiej niż ktokolwiek inny.
Urzędujący prezydent, choć sam w przeszłości głosował za pośrednictwem poczty, od miesięcy krytykuje działania władz części stanów, które chcą ułatwić głosowanie korespondencyjne w czasie pandemii koronawirusa. Trump twierdzi, że doprowadzi to do sfałszowania wyborów, choć nie dał na to żadnych dowodów.
Troską o przebieg wyborów Trump uzasadnił również pośpiech w wypełnieniu wakatu po zmarłej w piątek sędzi Sądu Najwyższego Ruth Bader Ginsburg.
Ten przekręt, który urządzają demokraci - a to jest przekręt - stanie przed Sądem Najwyższym Stanów Zjednoczonych i myślę, że sytuacja, gdy głosy w sądzie rozłożą się 4:4 to niedobra sytuacja - powiedział prezydent. Po śmierci Ginsburg w Sądzie Najwyższym jest ósemka sędziów, lecz w razie rozkładu głosów 4:4 zadecyduje prezes sądu John Roberts, powołany przez George'a W. Busha i uważany za konserwatystę.
Zarzuty Trumpa powodują obawy komentatorów, czy wynik wyborów prezydenckich zostanie uznany przez obie strony. W środę tygodnik "The Atlantic" doniósł, że działacze Partii Republikańskiej przygotowują plan B w razie kontestowanych wyników wyborów. Według cytowanego przez pismo działacza, kontrolowane przez Republikanów stany miałyby oddać głosy elektorskie niekoniecznie zgodne z oficjalnie podliczonymi głosami, lecz takie, które w ich opinii "prawidłowo odzwierciedlają wynik wyborów w stanie".
Do środowej wypowiedzi Trumpa odniósł się jego rywal w wyborach, były wiceprezydent USA Joe Biden uznając słowa obecnego prezydenta za "irracjonalne". Kandydat Demokratów powtórzył swój wcześniejszy komentarz, że państwo jest "całkowicie zdolne do odeskortowania z Białego Domu" osób bezprawnie tam przebywających. Jak dodał, Demokraci są przygotowani na wszelkie "krętactwa" ze strony Trumpa.