Brytyjska policja wszczęła wielką akcję poszukiwania zamachowców, po tym jak w piątek udaremniła w centrum Londynu atak z wykorzystaniem dwóch samochodów-pułapek.
Scotland Yard rozpoczął intensywne dochodzenie -
detektywi przeglądają setki godzin nagrań z rozmieszczonych na
ulicach brytyjskiej stolicy kamer monitorujących. Posłuchaj relacji brytyjskiego korespondenta RMF FM Bogdana Frymorgena:
Wcześniej telewizja Sky News podała, że policja ma już zdjęcie osoby, która zaparkowała samochód pułapkę na Haymarket w Londynie. Chodzi o jeden z dwóch samochodów pułapek - zaparkowany przed nocnym klubem „Tiger Tiger”. Scotland Yard tego nie potwierdził.
Pierwszy ładunek odnaleziono przed świtem w okolicy Piccadilly Circus. Policję zaalarmowała załoga karetki pogotowia wezwanej do pobliskiego klubu. Zobaczyła ona dym we wnętrzu zaparkowanego przed klubem srebrnego mercedesa. W samochodzie znajdowała się znaczna ilość benzyny, pojemniki z gazem oraz duża ilość gwoździ. (…) Już teraz jest oczywiste, że gdyby doszło do eksplozji byłoby wielu rannych i zabitych - powiedział Peter Clarke ze Scotland Yardu.
Drugą bombę odnaleziono w samochodzie zaparkowanym przy ulicy Park Lane. Zdaniem policji ładunek wybuchowy zainstalowany w tym pojeździe był zdalnie sterowany. Zapalnik miał się znajdować w umieszczonym w aucie telefonie komórkowym. W związku z akcją pirotechników na kilka godzin zamknięto Park Lane, a także część Oxford Street i Hyde Parku.
Nie potwierdziły się informacje o trzecim ładunku wybuchowym, który miał być umieszczony w samochodzie na Fleet Street.
Po raz pierwszy z terrorystycznym zagrożeniem zmierzył się nowy premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown. Nasz kraj stoi przed ciągłym i rzeczywistym zagrożeniem. Dzisiejszy incydent przypomina, że musimy cały czas zachowywać czujność, a mieszkańcy też powinni być wyczuleni na potencjalne zagrożenie - zaznaczył Brown.
Scotland Yard mówi, że nie ma wątpliwości, że to jedna i ta sama grupa sprawców - ale na razie nie wiadomo o kogo chodzi. Peter Clarke ze Scotland Yardu zauważył podobieństwo piątkowego porannego zdarzenia i wielkiej - na szczęście udaremnionej - akcji Al-Kaidy sprzed 3 lat. O szczegółach planu znanego pod nazwą "Projekt Gazowych Limuzyn" opowiedział rok temu skazany islamski bojownik Dhiren Barot. Przyznał, że planował doprowadzić do eksplozji kilku luksusowych samochodów wypełnionych pojemnikami z gazem i materiałami wybuchowymi. Limuzyny miały być ustawione na podziemnych parkingach w kilku miastach Wielkiej Brytanii. Plany tego udaremnionego zamachu zostały znalezione w laptopie Barota.
W tym przypadku mamy najpewniej do czynienia z grupą, która powstała w Wielkiej Brytanii. Uważam, że nic nie wskazuje, by ta akcja była przygotowana poza krajem. Jest natomiast całkiem możliwe, że stoją za tym miejscowi, wyszkoleni w zagranicznym obozie i utrzymujący kontakty z ludźmi tam poznanymi - uważa Kirsten Parker, brytyjski analityk ds. bezpieczeństwa.
Wieści z Londynu postawiły na nogi amerykańskie służby bezpieczeństwa. Sekretarz bezpieczeństwa Michael Chertoff zaapelował do Amerykanów, aby w najbliższych dniach informowali władze o wszelkich okolicznościach, które wydadzą im się podejrzane. Jednocześnie władze Stanów Zjednoczonych podały, że nie dysponują żadnymi informacjami o bezpośrednim zagrożeniu terrorystycznym. O sytuacji jest informowany na bieżąco prezydent George W. Bush.
Od zamachów na londyńskie metro z 7 lipca 2005 roku każda informacja o podejrzanych znaleziskach w brytyjskiej stolicy stawia na baczność wszystkie służby bezpieczeństwa. Na szczęście wszystkie alarmy – a było ich już co najmniej kilkanaście – okazały się fałszywe. W samobójczych zamachach bombowych z 7 lipca ubiegłego roku zginęło 56 osób.