Tysiące maili nadesłali w sobotę oburzeni Słowacy na adres MSW, protestując przeciw przyjętej w piątek nowelizacji ustawy, zgodnie z którą informować słowackie urzędy o miejscu pobytu za granicą, jeśli przekracza on 90 dni. Jeśli tego nie zrobią, zapłacą 30 euro kary.
"Panie ministrze! Jestem w Austrii. Wyjechałem na zakupy i dotąd nie wróciłem", "Moje obecne miejsce pobytu to Czechy. Melduję posłusznie, że mam tam kochankę, ale proszę nie mówić o tym mojej żonie" - piszą do ministra spraw wewnętrznych Roberta Kaliniaka rozgoryczeni Słowacy. Na Facebooku powstał nawet specjalny profil "Informujemy pana ministra o naszym miejscu pobytu" - są już na nim wpisy 5 tysięcy osób.
Obowiązek informowania o miejscu pobytu za granicą, w przypadku wyjazdu dłuższego niż 90 dni, istniał od 1998 roku, ale po wejściu do Unii Europejskiej Słowacy zaczęli go ignorować. Na wniosek rządu deputowani, głosami rządzącej lewicy, zmienili zatem jeden z akapitów ustawy. Zamiast słów "obywatel przed wyjazdem za granicę oznajmi ten fakt urzędowi" wprowadzono sformułowanie: "obywatel jest zobowiązany do oznajmienia miejsca swojego pobytu za granicą przekraczającego 90 dni, pod karą grzywny 30 euro".
Nowelizując ustawę, rząd premiera Roberta Fico bronił się, że nie chodzi o wymeldowanie obywatela ze stałego miejsca zamieszkania, lecz o ułatwienie pracy słowackim urzędnikom. Musimy wiedzieć, gdzie znajdują się nasi obywatele, bo może się zdarzyć, że podczas ich nieobecności będzie prowadzona egzekucja ich majątków albo zostaną wezwani do sądu. Urząd nie będzie też wiedział, na jaki adres przesłać emeryturę czy zapomogę socjalną - argumentował szef MSW Robert Kaliniak.
Słowakom taka odpowiedź nie trafiła jednak do przekonania. A co wam do tego, gdzie i jak długo przebywam? To nie komunizm! Jesteśmy w Unii. Mamy otwarte granice. Dlaczego państwo chce śledzić swoich obywateli? - piszą do MSW Słowacy.
Do akcji bojkotowania zarządzenia przyłączyły się słowackie media. Opiniotwórczy dziennik "SME" opublikował karykaturę ministra Kaliniaka w czarnych okularach i z psem policyjnym, wypatrującego zza krzaków nieposłusznych obywateli. Podpis brzmi: "Granice to nie deptak!". Takie ostrzeżenie padło z ust komunistycznego polityka, późniejszego prezydenta Gustava Husaka w 1969 roku, kilka miesięcy po inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację.
Presja społeczeństwa była tak silna, że szef MSW zwołał nadzwyczajną konferencję prasową. Oskarżenia pod adresem ministerstwa spraw wewnętrznych są absurdalne. Nie chodzi o szykanowanie obywateli czy zbędną biurokrację. Nie chcemy ograniczać demokratycznych swobód. Chcemy jedynie ułatwić kontakty urzędów z obywatelami - tłumaczył minister, zarzekając się, że mieszkańcy, którzy nie poinformują władz o zagranicznym wyjeździe, nie będą musieli uiszczać grzywien.
Słowaków takie tłumaczenie jednak nie uspokoiło. Parlamentarna opozycja prawicowo-liberalna zaapelowała do prezydenta Ivana Gaszparovicza, by nie podpisywał nowelizacji ustawy.
Tymczasem obywatele coraz lepiej się bawią. "Towarzyszu Kaliniak. Jestem w domu. Nigdzie się nie wybieram. Ale piszę, tak na wszelki wypadek, bo boję się grzywny" - kpią w mailach do MSW mieszkańcy stolicy. Jeden z internautów zamieścił nawet wizerunek przywódcy Korei Północnej Kim Dzong Una, który nie kryjąc zdenerwowania telefonuje do szefa słowackiego MSW z wyrzutami: "Kali! Przecież umówiliśmy się, że ja tę ustawę wprowadzę pierwszy!". W Bratysławie krąży również dowcip, że słowacka drużyna hokejowa tylko dlatego przegrała na mistrzostwach świata w Szwecji i Finlandii, aby skrócić swój pobyt za granicą w obawie przed represjami ze strony władz.
(jad)