"To była normalna, kochająca rodzina" - tak o Polakach zamordowanych na wyspie Jersey mówią ich znajomi i sąsiedzi. W niedzielę w St. Helier, stolicy wyspy Jersey na Kanale La Manche, 30-letni mężczyzna zasztyletował sześć osób, w tym troje dzieci.
Każdy twierdzi, że to byli przemili ludzie i dobra rodzina. Wszyscy Polacy mieszkający na Jersey nie mogą wyjść z szoku. Codziennie dostaję też masę telefonów i e-mailów od ludzi, którzy chcą nas wesprzeć dobrym słowem i pocieszyć - mówi Magda Chmielewska, mieszkanka Jersey, która organizuje pomoc dla rodzin poszkodowanych.
Razem z lokalnymi władzami organizujemy zbiórkę pieniędzy dla rodzin poszkodowanych. Przewóz ciał do Polski będzie się wiązał z ogromnymi kosztami, więc czuję się w obowiązku wesprzeć tych ludzi - dodaje Polka.
Według brytyjskiej agencji Press Association, Polak zamordował swoją byłą żonę, dwójkę dzieci i teścia, a także kobietę oraz dziewczynkę z zaprzyjaźnionej rodziny. Dziennik "Guardian" podał, że zabite dzieci napastnika to sześcioletnia dziewczynka i 18-miesięczny chłopiec. Według ambasady RP w Londynie, zabita kobieta była szwagierką napastnika, a dziewczynka jej córką.
Napastnik próbował po dokonaniu czynu popełnić samobójstwo. Z obrażeniami trafił do szpitala i przeszedł operację.
Brytyjska policja wciąż nie przesłuchała 30-latka, który popełnił zbrodnię. Według lekarzy, minie co najmniej kilka tygodni zanim będzie to możliwe.