23 października 2003 r. późnym wieczorem oddział czeczeńskich terrorystów pod wodzą Mowsara Barajewa zajął moskiewski teatr, gdzie grano musical "Nord-Ost". Dramat 800 zakładników przetrzymywanych przez terrorystów zakończył się po trzech dniach fatalnym atakiem rosyjskich komandosów. Zginęło 130 osób.

23 października 2002 roku na początku drugiego aktu spektaklu "Nord-Ost" na scenę wszedł zamaskowany człowiek i strzelił w powietrze. Nie wszyscy od razu zorientowali się, że to atak. Wejście czeczeńskich terrorystów wyglądało jak część spektaklu:

Tuż po ataku terrorystów, milicja otoczyła teatr w promieniu 500 metrów. Ewakuowano mieszkańców sąsiednich budynków.

Kryzys trwał 57 godzin. 26 października nad ranem siły rosyjskie przypuściły szturm. Użyły przy tym gazu, który natychmiast uśpił zarówno napastników, jak i ich ofiary. Czeczenów dobijano strzałem w głowę, zabijając wszystkich, w tym Barajewa. Później okazało się, że na skutek użycia gazu zginęło także 130 zakładników. Wydarzenia w Moskwie śledził reporter RMF FM Krzysztof Zasada. Najbardziej dramatyczne chwile to próba odbicia zakładników:

Rosjanie nie wierzą władzom

Z najnowszych badań opinii publicznej wynika, że tylko 8 proc. Rosjan uważa, że władze mówią całą prawdę na temat okoliczności zamachu terrorystycznego. Dlaczego Rosjanie nie wierzą w zapewnienia władz? Wiele wątpliwości pojawiło się już po akcji służb specjalnych. Najpierw władze nie chciały się przyznać, że użyły gazu; później nie ujawniły, jaka to była substancja.

Na nieufność obywateli wpływają także niedawne wydarzenia – w czerwcu br. prokuratura przyhamowała śledztwo w sprawie tragedii. Pewnie dlatego co czwarty Rosjanin twierdzi, że władze celowo skrywają prawdę o okolicznościach uwolnienia zakładników, bo o tym, że nie mówią całej prawdy, jest przekonana prawie połowa badanych. Z sondaży również wynika, że 70 procent obywateli Rosji uważa, że w przypadku podobnego zamachu władza musi zrobić wszystko, by nie doszło do rozlewu krwi, nawet za cenę spełnienia żądań terrorystów.