Pod zwałami ziemi, która w czwartek osunęła się na mieszkańców dwóch wiosek na Filipinach, wciąż mogą być żywi ludzie. Zginęło co najmniej 21 osób, a dziesiątki są zaginione. Ratownicy pracują bez wytchnienia. Nadziei dodają im wiadomości, wysyłane z telefonów komórkowych przez oczekujących na pomoc ludzi.
Do osunięcia ziemi w prowincji Cebu doszło kilka dni po śmiercionośnym tajfunie, który pochłonął blisko 90 ludzkich istnień. Tajfun nie dotknął bezpośrednio prowincji Cebu, ale przyniósł ze sobą monsunowe opady deszczu i to on doprowadził do osunięć ziemi w wielu miejscach na Filipinach.
Po osunięciu w Cebu, w miejscu gdzie stały domy kilkuset rodzin, w zboczu góry jest wielka dziura.
To było jak trzęsienie ziemi, słychać było odgłosy drżenia, a potem potężny huk - relacjonowała agencji AP jedna mieszkanek zasypanej zwałami ziemi wsi, której udało się wyjść z kataklizmu niemal bez szwanku. Cristita Villarba jest szczęśliwa, że jej rodzina nie ucierpiała, martwi się natomiast o los sąsiadów.
Nasi sąsiedzi albo opłakują zmarłych albo krzyczą i błagają o pomoc. Ale domy pokrywa zbyt duża warstwa ziemi - dodała kobieta.
Lokalne media cytują szefa regionalnej policji. Roderick Gonzales twierdzi, że ratownikom oddało się wydobyć spod ziemi kilkanaście żywych osób.
Są oznaki życia. Kilku osobom udało się wysłać wiadomości tekstowe - oświadczył.
Dodał, że SMS-y dają ratownikom nadzieję, że uda się dotrzeć do ludzi, którzy najprawdopodobniej tkwią w jakimś pomieszczeniu zasypanym ziemią i elementami zniszczonego budynku, żyją i mają dostęp do powietrza.
Ratownicy pracują dzień i noc, aby dostać się do uwięzionych, choć jak sami podkreślają, szanse na znalezienie żywych osób z każdą godziną są coraz mniejsze.
(j.)