​Prezydent USA Barack Obama powiedział, podczas swej ostatniej konferencji prasowej w Białym Domu, że powrót zimnowojennego, wrogiego klimatu utrudnia relacje z Rosją, a prezydent Władimir Putin doprowadził do eskalacji antyamerykańskiej retoryki w Rosji.

​Prezydent USA Barack Obama powiedział, podczas swej ostatniej konferencji prasowej w Białym Domu, że powrót zimnowojennego, wrogiego klimatu utrudnia relacje z Rosją, a prezydent Władimir Putin doprowadził do eskalacji antyamerykańskiej retoryki w Rosji.
Barack Obama /ERIK S. LESSER /PAP/EPA

Obama przypomniał, że sankcje, jakie USA nałożyły na Moskwę, były reakcją na atak Rosji na suwerenność i niezależność Ukrainy. Dodał jednak, że w interesie Ameryki leży posiadanie "konstruktywnej relacji z Rosją".

Dodał także, że niepokoi go konflikt izraelsko-palestyński, ponieważ jest niebezpieczny dla obu krajów, całego regionu, a także dla bezpieczeństwa USA. Obama uważa także, że powstrzymanie się USA od głosu podczas głosowania w Radzie Bezpieczeństwa ONZ nad rezolucją potępiającą izraelskie osadnictwo na Zachodnim Brzegu Jordanu było podyktowane obawą, że dalsza rozbudowa tych kolonii uniemożliwi rozwiązanie bliskowschodniego konfliktu poprzez utworzenie dwóch państw.

Dodał, że "kwestia izraelsko-palestyńska" może wybuchnąć, a szansa na wypracowanie porozumienia "może przeminąć", dlatego ważne było, by USA wysłały stosowny sygnał. 

USA nie mogą zmusić stron tego konfliktu do zawarcia pokoju, ale mogą je do tego zachęcać i ułatwiać ten proces - powiedział.

Wcześniej USA, choć sprzeciwiały się budowie nowych osiedli, nigdy nie poparły działań godzących w interesy państwa żydowskiego, ale po wstrzymaniu się USA od głosu RB ONZ przyjęła w grudniu rezolucję wzywającą do powtrzymania osadnictwa na okupowanym Zachodnim Brzegu Jordanu.

Walka o nielegalnych imigrantów

Ustępujący prezydent powiedział, że po złożeniu urzędu chce unikać komentowania polityki, ale zabierze głos, jeśli zagrożone będą fundamentalne amerykańskie wartości.

Obama podkreślił, że nie będzie milczał, jeśli administracja nowego prezydenta Donalda Trumpa będzie usiłowała przeforsować decyzję o deportacji dzieci nielegalnych imigrantów, które wychowały się w USA. To zasługiwałoby na to, bym zabrał głos - powiedział.

Prezydent odniósł się do tzw. dreamers, czyli około 700 tys. osób w wieku kilkunastu lub dwudziestu kilku lat, które zostały nielegalnie przywiezione do USA jako dzieci i którym Obama przyznał na mocy dekretu prezydenckiego z 2012 roku czasową ochronę przed deportacją oraz pozwolenia na pracę.

"Dreamersi" mimo swego nielegalnego statusu ujawnili się, by otrzymać ochronę i płacić podatki. Otrzymali karty ubezpieczenia społecznego, czyli są w federalnej bazie danych, więc służbom imigracyjnym bardzo łatwo byłoby te osoby namierzyć i deportować. Obama już wcześniej apelował do prezydenta elekta Donalda Trumpa, by tego nie robił.

Podczas kampanii Trump zapowiadał deportację wszystkich nielegalnych imigrantów, których liczbę w Stanach Zjednoczonych szacuje się na około 11 milionów.

(az)