Polska przegrała z Niemcami 23:30 (11:14) w drugim czwartkowym meczu grupy C turnieju finałowego mistrzostw świata piłkarzy ręcznych, które odbywają się w Chorwacji. Porażka ta oznacza, że Polacy przystąpią do spotkań rundy zasadniczej z zerowym dorobkiem punktowym.
Trudno wyróżnić kogokolwiek z polskiej drużyny. Wicemistrzowie świata w szlagierowym meczu rundy wstępnej z obrońcami tytułu Niemcami zagrali źle, popełniali mnóstwo błędów, byli nieskuteczni w ataku, łatwo dawali się ogrywać w obronie. Rywale mylili się zdecydowanie rzadziej i wygrali w pełni zasłużenie.
Nie spełnił pokładanych w nim nadziei Bartłomiej Jaszka, który na środku rozegrania zastąpił Damiana Wleklaka. Niczym specjalnym nie zachwycił Krzysztof Lijewski, który powrócił na boisko po kontuzji. Bohater meczu z Tunezją Tomasz Tłuczyński za dużo sobie nie pograł na lewym skrzydle, skutecznie pilnowany przez niemiecką defensywę. I tak zdobył najwięcej goli dla Polski, ale wszystkie sześć trafień zaliczył z rzutów karnych i to w pierwszej połowie. Dwukrotnie przegrał pojedynek z bramkarzem podczas rzutu z siedmiu metrów.
Nieco jaśniejszym punktem był Bartosz Jurecki, który systematycznie wywalczał karne, a oprócz tego strzelił cztery gole. Jeden z nich był niezwykle efektowny, kiedy dobijał
obroniony rzut jego brata Michała - piąstkując piłkę w powietrzu nad polem bramkowym.
Nic Polakom nie wychodziło, a niektóre ich zagrania coraz bardziej załamywały cały zespół. Marcin Lijewski trzykrotnie w ważnych momentach podawał piłkę do przeciwnika, podobnie czynił Jaszka. Praktycznie każdy z podopiecznych trenera Bogdana Wenty w tym spotkaniu kilka razy spudłował lub trafił w bramkarza. Kuriozalny rzut w pierwszej połowie oddał Mariusz Jurasik, który zamiast biec na kontrę próbował przez całe boisko przelobować niemieckiego bramkarza, co się nie udało.
Mecz na początku był w miarę wyrównany. Dobrze w tym czasie bronił Sławomir Szmal, ale koledzy w polu nie za często to wykorzystywali. Najlepszy okres gry "biało czerwoni" zanotowali między 15. a 22. minutą, kiedy to ze stanu 4:7 wyszli na - ostatnie w tym pojedynku - prowadzenie 9:8. Potem nastąpił festiwal błedów, a dodatkowo sędziowie odgwizdywali faule według klucza tylko im znanego. Pod koniec pierwszej połowy posłali na dwuminutowe kary dwóch Polaków, co rywale skwapliwie wykorzystali i schodzili do szatni prowadząc 14:11.
Inna sprawa, że gdy w drugiej połowie sytuacja taka powtórzyła się, ale w drugą stronę, grający w podwójnej przewadze Polacy nie tylko nie zdobyli gola, ale jednego stracili.
Po przerwie na strzelenie drugiej bramki wicemistrzowie świata potrzebowali aż ośmiu minut. W tym czasie złoci medaliści MŚ 2007 zdobyli ich pięć i w 38. min wygrywali 19:12. Potem już tylko kontrolowali przebieg wydarzeń na boisku, systematycznie punktując coraz bardziej zrezygnowanych Polaków.