Kilkanaście tys. osób protestowało w Mińsku przeciwko fałszerstwom wyborczym. Lider białoruskiej opozycji Aleksander Milinkiewicz zażądał anulowania wyborów prezydenckich.
Zamierzamy żądać, także przez struktury międzynarodowe, by te wybory zostały uznane za nieważne. Nie uznajemy tych wyborów, to była farsa - powiedział Aleksander Milinkiewicz swoim zwolennikom, którzy zgromadzili się na Placu Października w centrum Mińska.
Milinkiewicz określił jako kłamstwo informację podaną przez władze, że dotychczasowy prezydent zwyciężył w wyborach już w pierwszej turze. Drugi opozycyjny kandydat na prezydenta Aleksander Kazulin, który również przybył na wiec, powiedział, że nie uznaje wyników wyborów, gdyż ludzie chcą wolności.
Kilkanaście tysięcy demonstrantów z zakazanymi przez władze biało-czerwono-białymi flagami protestowało przeciwko - ich zdaniem - sfałszowanym wynikom wyborów. Tłum żywiołowo reagował na każde zdanie swojego przywódcy. „Nie jesteśmy bydłem”, „Niech żyje Białoruś i Milinkiewicz” – skandowali zgromadzeni zwolennicy. Po ponad 2-godzinnym spotkaniu Milinkiewicz zaprosił wszystkich, by przyszli ponownie na Plac Października w poniedziałek. Opozycyjnej manifestacji przyglądał się specjalny wysłannik RMF FM na Białoruś Krzysztof Zasada.
Niedzielny „Times” ujawnił, że Łukaszenka polecił snajperom zająć pozycję wokół głównego placu w Mińsku. Dzień wcześniej abonenci białoruskiej sieci komórkowej Velcome odebrali SMS-y o treści: Na pl. Październikowym szykuje się krwawa prowokacja. Oszczędzajcie zdrowie i życie. Na szczęście w czasie wiecu zwolenników Milinkiewicza nie doszło do rozlewu krwi.
W niedzielę przed południem Aleksander Milinkiewicz powiedział naszemu wysłannikowi, że wynik głosowania nie jest najważniejszy. Ważne jego zdaniem jest to, że ludzie stali się bardziej aktywni i po wielu latach zobaczyli rozwiązanie alternatywne wobec Łukaszenki.