W rosyjskiej armii żołnierze wciąż masowo popełniają samobójstwa. Tylko w ubiegłym roku życie odebrało sobie ponad 300 wojskowych. Wielu z nich z powodu „diedowszczyzny”, czyli odpowiednika polskiej fali. Zjawisko miało zlikwidować skrócenie obowiązkowej służby do roku. To jednak zrodziło nową patologię.
Z powodu niżu demograficznego armii brakuje żołnierzy. Dowódcy zmuszają więc poborowych do trzyletniej służby kontraktowej. Dzięki temu generałowie mogą wszystkim udowadniać, że realizują plan. W nocy wzywają siedmiu żołnierzy i pytają: „Kto was chce podpisać kontrakt”. Oni milczą, więc straszą: „Zakopiemy was i nikt was nie znajdzie. Pytamy jeszcze raz. Kto chce podpisać?” Wszyscy się zgłaszają - opowiada korespondentowi RMF FM jedna z członkiń Stowarzyszenia Matek Żołnierzy.
Dowód na potwierdzenie tych słów to fakt, że 80 procent kontraktowych żołnierzy to nie ochotnicy, a poborowi, którzy przedłużają służbę. Zdaniem organizacji pozarządowych, połowa wcielonych do wojska nie powinna tam trafić z powodu złego stanu zdrowia.