Kolumbijczycy odrzucili minimalną większością głosów w niedzielnym referendum porozumienie pokojowe z lewicowymi rebeliantami z FARC. Zarówno prezydent kraju jak i przywódca FARC zapowiedzieli utrzymanie rozejmu i zapewnili, że chcą dążyć do trwałego pokoju.

Kolumbijczycy odrzucili minimalną większością głosów w niedzielnym referendum porozumienie pokojowe z lewicowymi rebeliantami z FARC. Zarówno prezydent kraju jak i przywódca FARC zapowiedzieli utrzymanie rozejmu i zapewnili, że chcą dążyć do trwałego pokoju.
Różnica głosów na korzyść przeciwników porozumienia wyniosła mniej niż 60 tys. głosów na 13 mln oddanych /Leonardo Muńoz /PAP/EPA

Według komunikatu komisji wyborczej, po przeliczeniu 99,81 proc. głosów przeciwników porozumienia było 50,21 proc. a zwolenników 49,78 proc.

Różnica głosów na korzyść przeciwników porozumienia wyniosła mniej niż 60 tys. głosów na 13 mln oddanych. Frekwencja przy urnach była niska i nie przekroczyła 37 proc. do czego - jak zauważają obserwatorzy - przyczyniły się fatalne warunki pogodowe.

Natychmiast po ogłoszeniu wyników referendum zarówno prezydent kraju Jose Manuel Santos jak i przywódca rebeliantów z Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii (FARC) Rodrigo Londono, znany również pod wojennym pseudonimem Timoleon Jimenez albo Timoszenko, ogłosili wolę utrzymania obowiązującego od 29 sierpnia rozejmu.

Przed referendum Santos zapowiadał, że nie ma "planu B" i w wypadku odrzucenia porozumienia, rozpoczną się ponownie działania zbrojne.

Nie poddam się. Będę nadal dążyć do pokoju do ostatniego dnia mojej kadencji ponieważ tylko w ten sposób można zostawić lepszy kraj naszym dzieciom - powiedział Santos. Dodał, że polecił rządowym negocjatorom udanie się do Hawany, gdzie toczyły się rozmowy pokojowe z FARC, w celu poszukiwania dalszych dróg do porozumienia.

Z podobnym przekazem wystąpił przywódca FARC w opublikowanym w Hawanie oświadczeniu. FARC potwierdza wolę stosowania tylko słów jako broni w budowie przyszłości. Zwracamy się do narodu kolumbijskiego, który marzy o pokoju: liczcie na nas, pokój zatriumfuje - głosi oświadczenie.

Wynik referendum jest sporym zaskoczeniem. Sondaże wskazywały bowiem, że zwolennicy, osiągniętego po żmudnych i długotrwałych negocjacjach porozumienia stanowią zdecydowaną większość.

Zdaniem opozycji, której przywódcą jest były prezydent Alvaro Uribe, rząd poszedł na zbyt daleko idące ustępstwa wobec FARC i dał zły przykład, z którego mogą skorzystać gangi zwykłych przestępców.

Szczególnie krytykowane było to, że porozumienie nie przewiduje dla rebeliantów kar więzienia. Uznano to za zniewagę dla pamięci ich ofiar. Zdaniem Uribe, jeśli zwyciężą przeciwnicy porozumienia, negocjacje pokojowe powinny rozpocząć się od nowa.

Trwający od 52 lat konflikt zbrojny kosztował życie ponad 260 tys. osób a 8 mln zmusił do opuszczenia ich domów. 45 tys. ludzi uważa się za zaginionych.

Odrzucone w niedzielę porozumienie osiągnięto po prawie czterech latach rokowań. W ub. poniedziałek prezydent Santos oraz lider rebeliantów Londono podpisali liczący 297 stron układ w obecności ponad 2 tys. zagranicznych dygnitarzy.

Rebelianci, którzy walczyli z kolejnymi rządami w Bogocie nazywając je "sługusami Waszyngtonu, zmuszeni zostali w końcu do podjęcia rokowań z rządem po serii dotkliwych porażek na polu walki i w rezultacie stałego topnienia własnych szeregów. 

(mpw)