Piloci Airbusa A320 linii Germanwings, który rozbił się we francuskich Alpach, mogli próbować awaryjnie lądować na małym lotnisku w Barcelonnette, ale nie udało im się tam dotrzeć. Takie są przypuszczenia części ekspertów. Specjalny wysłannik RMF FM Marek Gładysz zauważa jednak, że trudno wyobrazić sobie tę potężną maszynę lądującą na tak małym lotnisku.

Na lotnisku jest tylko jeden niezbyt długi, żwirowy pas, z którego korzystają gównie małe awionetki. Okoliczni mieszkańcy powiedzieli naszemu korespondentowi, że największy samolot, jaki kiedykolwiek tam wylądował, to maszyna przeznaczona do transportu około 20 osób. Trudno więc wyobrazić sobie lądującego tam airbusa ze 150 osobami na pokładzie.

Niewykluczone jednak, że piloci nie widzieli innego wyjścia i mimo wszystko próbowali tam dotrzeć. Maszyna rozbiła się około 10 km od lotniska.

Świadek katastrofy: Od razu zrozumiałem, że się rozbije

Mieszkańcy Barcelonnette, którzy byli świadkami katastrofy i z którymi rozmawiał Marek Gładysz, podkreślali, że przelatujący nad ich głowami samolot nie dymił, nie było też eksplozji. Widzieli jedynie, że maszyna leci bardzo nisko.

Przelatujący samolot widziałem tylko przez 2-3 sekundy. Wszystko działo się bardzo szybko, ale od razu zrozumiałem, że się rozbije, bo leciał w stronę szczytu, którego wysokość przekracza 3000 metrów - opowiadał naszemu wysłannikowi jeden z mieszkańców Barcelonnette. Nie słyszałem głośnego huku, później prawie też nie widziałem kłębów dymu, pewnie zasłaniały je inne górskie szczyty - dodał.

W katastrofie zginęło 144 pasażerów i 6 członków załogi.

(edbie)